Znajdź nas

Głos ekspertów

Przechewka: Polskie sanki się rozwinęły, ale ciągle balansują na granicy

Polscy saneczkarze już w Polsce. Nasza ekipa wróciła z Pjongczangu z 12. miejscem dwójki Chmielewski/Kowalewski, 8. lokatą sztafety i nieznacznym progresem w jedynkach. W rozmowie z „Magazynem Sportowiec” starty biało-czerwonych niezwykle pozytywnie ocenił Adrian Przechewka. Olimpijczyk z Albertville i Lillehammer zaznacza jednak, że polskie sanki wciąż potrzebują lepszego finasowaia.

Ewa Kuls-Kusyk podczas ślizgu
Ewa Kuls-Kusyk

Przemysław Paszowski: Rywalizacja saneczkarzy w Pjongczangu przeszła już do historii. Na jaką ocenę w skali od jeden do dziesięciu zasłużyli nasi reprezentanci?

Adrian Przechewka: Jeśli chodzi o możliwości naszych saneczkarzy to dałbym im osiem, dziewięć. Ja nie liczyłem, że oni będą w Pjongczangu zdobywać medale. Wystąpili na miarę swoich możliwości. Stąd też ta ocena jest adekwatna. Co najwyżej mogliby się przesunąć o pare miejsce do góry.

To rozłóżmy ich starty na czynniki pierwsze. Najbardziej liczyliśmy na duet Chmielewski/Kowalewski. Byli młodzieżowi mistrzowie świata zajęli dwunastą lokatę. Świetna pozycja, ale chyba jednak mogłoby być lepiej.

Zgadzam się. W pierwszym ślizgu Polacy byli trochę spięci i to spowodowało błędy. W drugim puścili sanki. Nie uniknęli problemów, ale zjechali szybciej. Myślę, że ten duet stać było na dziesiątą lokatę. Chociaż wydaje mi się, że nawet gdyby nie było strat w pierwszym ślizgu, to bardzo trudno byłoby być wyżej. Na pewno jednak chłopaki dali z siebie wszystko.

Polacy są jednak bardzo młodym zespołem. W Pjongczangu debiutowali na Igrzyskach Olimpijskich. Czy pana zdaniem drzemie w nich potencjał do zajmowania lokat w ścisłej czołówce, a może nawet do walki o medale?

Z całą pewnością. To bardzo perspektywiczna dwójka. Naprawdę niewiele brakuje im żeby znaleźć się w ścisłej czołówce. Byleby tylko tego nie zaniechali. Zresztą muszę powiedzieć, że gdy patrzę na tę dwójkę to mam pewną analogię. Nawiązuję tutaj do swojej osoby i Leszka Szarejki. My jako dwójka zaczynaliśmy w podobnym wieku…

Wojciech Chmielewski i Jakub Kowalewski zajęli 12. miejsce

I też mieliście sukcesy juniorskie….

To prawda! I to, co ciekawe, na tym samym torze. W Konigssee my zdobyliśmy brązowy medal, a Wojtek z Kubą złoto. W zeszłym roku na torze w Oberhofie chłopaki zajęli szóstą pozycję. My na tym obiekcie mieliśmy taki sam rezultat.

Jakie są główne atuty tego duetu?

Siła spokoju. Chłopaki wytrzymali ciśnienie. Rozmawiałem z nimi w tym roku i biło od nich takie pozytywne nastawienie. To jednak bardzo ważne.

Lekki progres odnotowaliśmy w jedynkach. Czy pozycje Macieja Kurowskiego i Ewy Kuls-Kusyk to lokaty na miarę możliwości czy jednak stać ich było na nieco wyższe pozycje?

Myślę, że Maciek mógł być pare miejsc wyżej. Ale ta dziewiętnasta pozycja jest naprawdę niezła. Najważniejsze jest to, że Maciek ze ślizgu na ślizg jechał coraz szybciej i czuł się pewniej.

A Ewa?

Przyznam, że bardziej liczyłem na Natalię Wojtuściszyn. Ale Ewa wypadła bardzo dobrze. Udźwignęła ten ciężar.

O miejscu polskiego saneczkarstwa świadczy ósma lokata sztafety. Najwyższa z państw, które nie mają toru. Nie jest więc chyba źle.

Jest bardzo dobrze! Bardzo liczyłem na tę pozycję. Bałem się co prawda, że Korea Południowa będzie przed nami, ale gospodarzom zabrakło luzu. Ósme miejsce jest naprawdę rewelacyjne. Jasne, że chciałoby się więcej, ale wszyscy w sztafecie pojechali na miarę swoich możliwości.

Natalia Wojtuściszyn z problemami podczas 1. ślizgu

To jest o tyle ważne miejsce, że gwarantuje stypendia. A to bardzo bardzo istotna sprawa.

Najważniejsza. Teraz utworzyła się bardzo fajna, perspektywiczna grupa. Musimy jednak pamiętać, że zawodnicy nie mający zaplecza finansowego prędzej czy później odchodzą od sportu. Z saneczkarstwa nie da się wyżyć. Dlatego te stypendia są tak ważne.

Nieoczekiwanie największą popularnością na tych Igrzyskach cieszył się jednak inny nasz saneczkarz – Mateusz Sochowicz. Ślizg bez wizjera to nieodpowiedzialność czy godna podziwu determinacja. Zdania na ten temat są podzielone.

Zjazd bez maski to na pewno nie jest komfortowa sytuacja. Jednak czy dla zawodnika, który reprezentuje pewny poziom jest to bardzo duże utrudnienie? Myślę, że nie. Każdy dobry saneczkarz zjechałby bez tej maski, gdyby musiał. Pamiętajmy, że ciało saneczkarza jest opływowe. Ten wiatr nie wieje w oczy, jeśli przyjmuje się odpowiednią pozycję. Tylko w niektórych miejscach toru trzeba było podnieść nieznacznie głowę. Właśnie w takim momencie Mateusz dostał wiatrem po oczach, ale mimo to poradził sobie całkiem nieźle. Sam byłem zawodnikiem i uważam wyczyn Mateusza za godny podziwu. Powiem więcej! Oglądałem transmisje z tego ślizgu w Eurosporcie i komentator nawet się nie zorientował, że Mateusz jedzie bez maski. Gdyby ktoś tego nie zauważył i nie rozdmuchał to cała sprawa przeszłaby pewnie bez echa.

Czyli broniłby pan postawy Mateusza przez głosami krytyki?

Każdemu to się może zdarzyć. Ja na Igrzyskach Olimpijskich w Albertville zapomniałem plastronu. Było to spowodowane tym, że w żadnych zawodach w których brałem udział tylarz nigdy nie miał plastronu. Na szczęście zdążyłem jeszcze po niego pobiec i go założyć. Ale też zdarzyła mi się taka wpadka. Tłumaczenia Mateusza brzmią dla mnie przekonująco. Zwłaszcza że na takiej imprezie stres jest dużo większy. Człowiek jest zamknięty w swoim własnym świecie.

Mateusz Sochowicz przejdzie do historii jako „człowiek bez maski”

Zostawmy na chwilę Polaków. Te Igrzyska Olimpijskie w saneczkarstwie to czas sensacji. Nie spodziewaliśmy się chyba takich rozstrzygnięć na przykład w jedynkach panów, gdzie spalił się Felix Loch.

Z powodu tego jednego ślizgu Loch stracił nie tylko jedno złoto, a dwa. Przez to, że zawalił sprawę nie wystąpił przecież w sztafecie. Niemcy pod tym kątem są bardzo restrykcyjni i raczej mało sentymentalni. Bardzo cieszę się ze złota Davida Gleirschera. Wiem, że dla Austriaków wygrana nad Niemcami na torze saneczkowym jest bardzo ważna. W Pjongczangu dobre wrażenie zostawili po sobie również Kanadyjczycy. Na pewno te Igrzyska mogły się podobać, bo rywalizacja była bardzo ciekawa.

Od pana olimpijskich startów minęło ponad dwadzieścia lat. Jak przez ten czas zmieniło się nasze saneczkarstwo? W jakim miejscu znajduje się teraz ta dyscyplina w Polsce?

Bolączka jest jak zwykle jedna – pieniądze. To się nie zmienia od lat. Przez brak właściwego finansowania zawodnicy odchodzą od tej dyscypliny. Polskie sanki to jest takie balansowanie na granicy. Wiele zmieniłby oczywiście jakikolwiek medal. W Polsce jest tak, że pieniądze pojawiają się wraz z sukcesami. Jeśli nie ma wyników jest bardzo ciężko. Trzeba trafić naprawdę na wielki talent, który wystrzeli i zdobędzie medal.

Mamy jednak bardzo zdolną młodzież. Jaką przyszłość widzi pan dla polskiego saneczkarstwa?

Na przestrzeni kilku ostatnich lat polskie sanki się rozwinęły. Marek Skowroński zrobił dobrą robotę. Zaczął współpracować z Niemcami, którzy nam pomagają. Skorzystała na tym przede wszystkim dwójka. A jaka przyszłość? Wiadomo, że najsłabszym sezonem w cyklu czteroletnim jest ten poolimpijski. Wynika to z faktu, że dużo zawodników kończy kariery. Stąd też w przyszłym roku będzie większe pole do popisu dla naszych saneczkarzy.

Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.

Naciśnij aby skomentować

Musisz być zalogowany by opublikować komentarz Zaloguj się

Odpowiedz

Więcej w Głos ekspertów