Znajdź nas

Długie rozmowy

Sławomir Kuczko: Gdy zostałem mistrzem Europy wydawało mi się, że jestem już świetny

Mistrzostwa Europy w Budapeszcie z 2006 roku zapisały się w historii polskiego pływania złotymi zgłoskami. Biało-czerwoni wywalczyli wówczas osiem medali, w tym aż pięć złotych. Jednym z polskich bohaterów tamtej imprezy był Sławomir Kuczko, który wygrał na 200 metrów stylem klasycznym. Wszyscy wróżyli mu wielkie sukcesy, ale on już nigdy do osiągnięcia z węgierskiego basenu się nie zbliżył. „Zastanawiałem się czy muszę trenować ciężej, skoro mi się teraz udało. Uważałem, że wiem lepiej od trenera. Paweł Słomiński mówił mi, żebym nie filozofował, ale nie chciałem go słuchać” – mówi „Magazynowi Sportowiec” Sławomir Kuczko.

Sławomir Kuczko w basenie

Przemysław Paszowski: Kiedy na początku przygody z trenerką zapytano jak długo Sławomir Kuczko widzi się w tej roli odpowiedział pan, że czas pokaże. Minęło kilka lat i wydaje się, że się pan odnalazł.

Sławomir Kuczko: Dokładnie tak. Czuję się dobrze w tej roli. W dodatku trafiłem na bardzo fajną grupę dzieci, które wiedzą czego chcą.

Przywołałem tamte słowa, bo pamiętam, że nie był pan do końca przekonany do pracy trenerskiej.

Rzeczywiście podchodziłem do tego dość sceptycznie. Ale, gdy zakończyłem karierę, Paweł Słomiński zaproponował mi pracę asystenta. On mnie wdrożył w cały ten system. Bardzo mi pomógł. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że był moim mentorem.

Jeszcze gdy pan był zawodnikiem iskrzyło między wami.

To prawda. Ale proszę pamiętać, że pracowaliśmy razem jedenaście lat. Przez taki czas zawsze mogą pojawić się nieporozumienia czy zgrzyty. My jednak potrafiliśmy to wszystko szybko wyjaśniać.

Gdy przeszedł pan na tę drugą stroną zaczął inaczej postrzegać postępowanie Pawła Słomińskiego jeszcze z czasów, gdy był pan zawodnikiem?

Oczywiście. Nagle zacząłem się z nim zgadzać w stu procentach (śmiech). Kiedyś sądziłem, że wiem lepiej co dla mnie dobre. Kwestionowałem niektóre decyzje treningowe. Ale stojąc z boku rozumiem trenera Słomińskiego. Potrzebowałem jednak wiele czasu, żeby przejrzeć na oczy.

Sławomir Kuczko lepiej czuje się w roli trenera niż zawodnika?

Odpowiem inaczej. Gdy byłem zawodnikiem nie musiałem się o nic martwić. To był taki dzień świstaka. Trzeba było wstać, zjeść i pójść na trening. Po prostu. Dzisiaj widzę natomiast jak trudna jest praca trenera. On musi wszystko zorganizować. Ale przede wszystkim jego zadaniem jest ułożenie treningu w taki sposób, żeby zaprocentował u całej grupy. W związku z tym myślę, że łatwiej jest być zawodnikiem.

Zakończył pan karierę mimo wszystko w młodym wieku. Czuł się pan w jakiś sposób wypalony?

Trudne pytanie.

Staram się.

Wie pan… Myślę, że wpływ miało to, że trenowałem to pływanie przez ponad dwadzieścia lat. Szmat czasu. Ale to nie jest tak, że czułem się wypalony. Po mistrzostwach świata w 2013 roku doszedłem do wniosku, że trudno będzie mi osiągnąć coś więcej. Zdecydowałem więc zakończyć karierę. Nie zastanawiałem się nad tym długo.

Odchodził pan spełniony?

Tak. Mam na swoim koncie cztery medale mistrzostw Europy, w tym dwa złote. Zająłem piąte miejsce na mistrzostwach świata. Poza tym jeszcze do niedawna byłem rekordzistą Polski na 200 metrów stylem klasycznym. Myślę, że to dużo. Mogę być z tego dumny. Nie wiem czy prędko znajdzie się drugi żabkarz, który powtórzy te sukcesy.

Sławomir Kuczko w Londynie

Sławomir Kuczko podczas Igrzysk Olimpijskich w Londynie /fot. archiwum prywatne Sławomira Kuczki/

Zadałem tamto pytanie nie bez przyczyny. Pan i wielu innych polskich pływaków z tamtego okresu nie do końca wykorzystaliście swój wielki potencjał.

Coś w tym jest. Jednak teraz zastanawiam się, czy po prostu rok 2006 to nie był maks moich możliwości.

A to nie jest też tak, że osiągnęliście sukcesy w młodym wieku i poczuliście się mocni?

Oczywiście, że tak było. Gdy zostałem mistrzem Europy wydawało mi się, że jestem już świetny. Zastanawiałem się czy muszę trenować ciężej, skoro mi się teraz udało. Uważałem, że wiem lepiej od trenera. Paweł Słomiński mówił mi, żebym nie filozofował, ale nie chciałem go słuchać. To musiało mieć ogromny wpływ na ten zjazd formy.

Jak to się stało, że nagle w Polsce pojawiły się tak duże sukcesy pływackie i dlaczego równie nagle ta dyscyplina popadła w recesję? Wszystko się działo zaledwie na przełomie czterech – pięciu lat.

Zacznijmy od sukcesów. Złożyło się na nie kilka czynników. Przed wszystkim funkcjonowała wtedy grupa centralna. To się sprawdzało, bo na zgrupowaniach zawsze łatwiej poprawiać swoją formę. Rolą zawodnika jest wówczas tylko realizacja treningu. Gdy pojawiasz się w domu od razu czyhają na ciebie różne pokusy, ale i obowiązki. Nie ma tej koncentracji. Poza tym przez to, że spędzaliśmy ze sobą dużo czasu stworzyła się między nami więź. Mogliśmy za siebie wskoczyć w ogień. Taka była dobra atmosfera. To zaprocentowało świetnymi wynikami. Ale to zarazem nas zgubiło. Presja zewnętrzna zaczęła się robić bardzo duża. Każdy przeżywał to inaczej. Niektórzy nie wytrzymywali do końca tego ciśnienia. To doprowadziło też do pewnego wypalenia tamtej formuły.

Dopiero po tym jak nie zakwalifikował się pan na Igrzyska do Pekinu zaczął inaczej patrzeć na swoją karierę?

Kwalifikacja to miała być formalność. A tutaj taka porażka. Dla mnie to był wielki cios. Nie wiedziałem jak to się stało. Wydawało mi się, że zrobiłem wszystko. Na początku pomyślałem, że to nie ma sensu i kończę karierę. Ale gdy ochłonąłem zrozumiałem, że nie mogę się poddać. Porozmawiałem wtedy bardzo brutalnie z trenerem i wreszcie przemówiono mi do rozumu. Ale nie żałuję tego kubła zimnej wody. Dzięki niemu byłem bogatszy w to przykre doświadczenie. Wiele zrozumiałem.


TAKICH MATERIAŁÓW MOŻESZ JUŻ NIE PRZECZYTAĆ W PRZYSZŁOŚCI. „MAGAZYN SPOROWIEC” NIE PRZETRWA BEZ WASZEGO WSPARCIA! PROSIMY O POMOC!


W Londynie był już pan innym sportowcem.

Zgadza się. Inaczej postrzegałem trening. Wiedziałem w sumie po co go robię.

Kiedyś niechętnie pan wspominał swoje medale. Teraz to się zmieniło?

Faktycznie kiedyś tak było. Nie dopuszczałem wtedy do siebie tego co było w przeszłości. Wynikało to z tego, że nakładało to na mnie niepotrzebną presję.

W końcu mistrzowi Europy nie wypada osiągać słabszych wyników.

Otóż to, dlatego starałem się oddzielać przeszłość od teraźniejszości. W sporcie nie ma co się oglądać do tyłu, bo świat idzie szybko do przodu.

Skoro teraz jest jednak inaczej, to przenieśmy się do 2006 roku. Został pan wtedy mistrzem Europy, mimo że nie wygrał swojego wyścigu.

Muszę panu wyznać, że nawet nie pamiętam jaki dokładnie przebieg miał ten finał. Doskonale jednak pamiętam to co działo się później. Chwilę po zakończeniu wyścigu spojrzałem na tablicę. Po chwili przy moim wyniku ukazała się cyferka „2”. Pomyślałem sobie „super, jestem wicemistrzem Europy”. Wygrał Loris Facci. Ale w stylu klasycznym jest zawsze dużo niepewności i trzeba czekać na ostatecznie wyniki.

Sławomir Kuczko na treningu

Sławomir Kuczko realizuje się teraz w roli trenera /fot. archiwum prywatne Sławomira Kuczki/

Gdzie pan na nie czekał?

Pamiętam, że już wyszliśmy z wody i jakoś wtedy pokazał się oficjalne wyniki. Moja pierwsza reakcja to spuszczenie wzroku na sam dół, żeby zobaczyć czy nie ma żadnej dyskwalifikacji. Zauważyłem, że przy nazwisku Lorisa Facci jest DSQ. Przejechałem wzrokiem ku górze. Zobaczyłem, że jestem na pierwszym miejscu. Dopiero po chwili dotarło do mnie co się stało. Nagle zostałem mistrzem Europy. I to na oczach rodziców. Mam ciarki, gdy o tym mówię. Zwłaszcza, że niewiele brakowało, a nie wystartował w tym finale.

Jak to?

Jeszcze nikomu nie opowiadałem tej historii. Zasady w pływaniu są takie, że trzeba być na miejscu kilkanaście, a może dwadzieścia minut przed finałem. Wobec tego ja nie chcąc zbyt długo czekać, wyliczyłem sobie, że przyjdę na koniec. Ale się… przeliczyłem. Dotarłem na styk. W sumie nie powinni mnie już wpuścić. Pamiętam, że na moim miejscu siedział już zawodnik rezerwowy. No, ale jednak wystartowałem.

Na szczęście! W ogóle wspominając jeszcze tamten finał, mam nieodparte wrażenie, że pana ten sukces zdziwił.

Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że mogę to wygrać. Szczególnie, że bardzo ciężko mi się płynęło w eliminacjach. W półfinale było już lepiej, ale też daleko od ideału. Ale czasem tak bywa w sporcie.

Rozmawiałem niedawno z nowym trenerem naszej kadry – Robertem Brusem. Jego zdaniem potencjał naszego pływania nie jest duży. Zgadza się pan z tym?

Niewątpliwe nasze pływanie nie jest tak mocne jak dawniej. Widzimy to po wynikach na dużych imprezach. Dzisiaj jeden czy dwa medale to duże sukcesy. To jest generalnie bardzo trudny temat.

Dlaczego jest tak, że nastolatkowie z innych krajów zdobywają medale wielkich imprez, a nasi zawodnicy zazwyczaj nie potrafią się na nie dostać?

Ja jeżdżę z dzieciakami na wiele zawodów. Obserwuję wówczas trenerów z innych klubów. Widzę przez to jak duża jest presja wynikowa na tych dzieciakach. Wymaga się od nich sukcesów tu i teraz. A naprawdę nie jest sztuką, żeby dziecko osiągało najlepsze wyniki w wieku dwunastu lat, bo trzy lata później już nie będzie mu się chciało pływać. Trzeba inaczej szkolić tych najmłodszych. Dwunastolatkowie powinni stopniowo się rozwijać, po to by pływanie sprawiało im przyjemność. Na rekordy przyjdzie czas.

A za ile lat doczekamy się kolejnego mistrza Europy w pana konkurencji?

Ho ho! Chciałbym, żeby to było jak najszybciej, ale to będzie trudne. Jednak w sporcie wszystko jest możliwe. „Roześmiałbym się gdyby ktoś mi rok temu powiedział, że Sławek Kuczko będzie wicemistrzem Europy” – to komentarz jednego z dziennikarzy po moim sukcesie. Wobec tego może jutro objawi się jakiś nowy talent? Bardzo bym tego sobie życzył.


Sławomir Kuczko. Były pływak. Mistrz Europy na 200 metrów stylem klasycznych z Budapesztu w 2006 roku. Mistrz i dwukrotny wicemistrz Europy na krótkim basenie na 200 metrów stylem klasycznym. Olimpijczyk z Londynu. Obecnie Sławomir Kuczko pracuje jako trener.

Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.

Więcej w Długie rozmowy