Znajdź nas

Długie rozmowy

Mieszanka medalowa. Ambitne plany żeglarskich mistrzyń świata

Parę lat temu połączyła je wspólna niedola. Dzisiaj Agnieszkę Skrzypulec i Irminę Mrózek Gliszczynską częściej niż o swoich problemach mogą mówić o sukcesach. W tym roku żeglarki startujące w klasie 470 wywalczyły tytuł mistrzyń świata. Jednak jak same mówią to tylko pierwszy przystanek do medalu olimpijskiego w Tokio.

Agnieszka Skrzypulec i Irmina Mrózek Gliszczynska
Agnieszka Skrzypulec i Irmina Mrózek Gliszczynska /fot. fanpage POL11 - Skrzypulec & Mrózek Gliszczynska/

Irmina w jednym z wywiadów powiedziała, że jesteście jak stare dobre małżeństwo…

Irmina Mrózek Gliszczynska: Ale pytanie co rozumiemy przez to określenie (śmiech). Oczywiście chodziło mi wtedy o to, że spędzamy razem naprawdę bardzo dużo czasu. I to zarówno na wodzie jak i na brzegu. W rezultacie ciągle szukamy jakichś kompromisów. A poza tym wspólne żeglowanie powoduje, że musimy się naprawdę bardzo dobrze dogadywać i przede wszystkim rozumieć.

Agnieszka Skrzypulec: Moim zdaniem jednak nie do końca takie stare, ponieważ pływamy razem tak naprawdę tylko trzy lata. Ale rzeczywiście spędzamy ze sobą więcej czasu niż z naszymi bliskimi. To sprawia, że chcąc nie chcąc jesteśmy dla siebie rodziną. Chociaż nigdy też nie byłam mężatką, więc nie jestem ekspertką w tym temacie (śmiech).

Gdy zaczynałyście razem pływać byłyście – tak to ujmijmy – kobietami po przejściach.

Irmina: Można tak powiedzieć. Ja wówczas poważnie myślałam o zakończeniu kariery po tym jak nie wyszło mi z moją dotychczasową sterniczką. Brak wyników powodował brak finansowania. Mówiąc wprost: nie miałam za co pływać. Byłam studentką i nie miałam szans, żeby zapracować na dalsze pokrywanie kosztów uprawiania żeglarstwa. A to nie jest tania dyscyplina sportu. Jeden komplet ubrań, które mamy na sobie podczas startów kosztuje około półtora tysiąca złotych. Natomiast rodzice są dobrymi sponsorami, ale do czasu. Generalnie sytuacja była przygnębiająca, a co gorsza te perspektywy też nie były najlepsze.

Agnieszka została z kolei mówiąc brzydko „porzucona” przez dotychczasową załogantkę Jolantę Ogar, która wybrała starty dla Austrii.

Agnieszka: My z Jolą dogadywałyśmy się świetnie na łódce. Po prostu bez słów. Problem był jednak na brzegu. Coś zaczęło pękać przed Londynem. Czułyśmy, że coś przestało między nami grać. Zaczęło brakować chemii. Obie miałyśmy poczucie, że to chyba nie jest to. Wobec tego dla mnie nie było zaskoczeniem, że Jola po Igrzyskach zdecydowała się przenieść do austriackiej kadry. Ale jej decyzja nie oznaczała dla mnie końca kariery. Szybko znalazłam nową załogantkę, lecz moja współpraca z Natalią Wójcik skończyła się po dwóch latach. Przede wszystkim dlatego że nasze wizje trochę się od siebie różniły.

Musiałam podjąć odważną decyzję: czy chcę pracować w układzie, który mnie męczy i nie daje satysfakcji, czy zakończyć karierę. Wróciłam na studia, zaczęłam żyć „normalnie” i pogodziłam się z tym, że w moim życiu nie ma już sportu. I wtedy okazało się, że Irmina jest w podobnej sytuacji. W konsekwencji na rok przed Igrzyskami w Rio sparowałyśmy się. Na zasadzie: „Okej, zobaczymy jak będzie. Może coś się z tego wyklaruje”.

No właśnie powiedzmy o tych początkach. Jak to się stało, że zaczęłyście razem pływać? Połączyła was wspólna niedola?

Irmina: Obie zrezygnowałyśmy z pływania ze swoimi partnerkami. Ja byłam wolna i Agnieszka była wolna… W sensie sportowym oczywiście (śmiech). I po prostu ludzie z Polskiego Związku Żeglarskiego, mam tutaj na myśli Zdzisława Staniula i trenera głównego klas olimpijskich Pawła Kowalskiego, zaproponowali, żebyśmy razem pływały i powalczyły o kwalifikację olimpijską. Oni obdarzyli nas zaufaniem, a my nie miałyśmy w końcu nic do stracenia…

Agnieszka: I pomyślałyśmy, że spróbujemy. W dodatku nie było żadnego założenia wynikowego. Nikt ostatecznie nie mógł przewidzieć czy na rok przed Igrzyskami uda nam się nadrobić tak duże zaległości i wywalczyć bilety do Rio.

Irmina: Ten wielki kredyt zaufania udało nam się jednak spłacić dość szybko. Niedługo po tym jak zaczęłyśmy razem pływać pojechałyśmy na Puchar Świata do Miami, gdzie byłyśmy w dziesiątce. To był dobry prognostyk przed mistrzostwami świata. W Hajfie zajęłyśmy szóste miejsce i wywalczyłyśmy kwalifikację olimpijską.

/fot. fanpage POL11 – Skrzypulec & Mrózek Gliszczynska/

Wychodzi więc na to, że to docieranie się nie trwało tak długo. I to mimo różnic charakterów….

Irmina: My podeszłyśmy do tego racjonalnie i cierpliwie. Zdawałyśmy sobie sprawę, że dwie obce osoby w jednej łódce nie będą od razu startować na najwyższym poziomie. Wiedziałyśmy, że potrzeba czasu aby się przyzwyczaić.

Agnieszka: Myślę, że najważniejsze są: wspólny cel oraz poczucie, że druga osoba robi wszystko, żeby stać się jeszcze lepszym zawodnikiem. Bo jeśli tego nie ma to całe to przedsięwzięcie nie ma racji bytu. Prędzej czy później to musi się rozpaść. Jednak my jesteśmy równie mocno zaangażowane. Fakt jakie mamy charaktery nie ma znaczenia na wodzie. W łódce musimy robić swoje. Charaktery zostawiamy na brzegu, a różnice między nami bardzo często się uzupełniają.

To połączenie dało wam nowe żeglarskie życie?

Agnieszka: Na pewno tak. Ja poczułam nową energię. Odzyskałam radość z żeglowania, którą utraciłam chwilę wcześniej. Wiedziałam, że znowu chcę to robić. W dodatku widziałam, że Irmina też jest zaangażowana. Dzięki temu bycie w łódce znów sprawiało mi przyjemność.

Irmina: Poza tym czułyśmy, że mamy szansę zrobić coś naprawdę fajnego.

Gdy rok temu startowałyście na Igrzyskach mówiło się, że wasza łódka nie pływa jeszcze tak jak powinna. Wasze dziesiąte miejsce było niezłe, ale aspiracje miałyście chyba większe?

Irmina: To był jeden z naszych gorszych wyników w tamtym okresie. Ale proszę pamiętać, że pływałyśmy razem tylko dwa lata. To bardzo mało czasu. Przez to nie byłyśmy doświadczoną załogą, nie wszystko działo tak jak powinno. Do tego regaty olimpijskie też rządzą się swoimi prawami.

Agnieszka: Na pewno to dziesiąte miejsce było planem minimum. Myślę, że powinnyśmy być z niego zadowolone. W końcu tak jak powiedziała Irmina czasu na przygotowanie było niewiele. I to na pewno zaważyło, bo wiele rzeczy musiałyśmy robić na szybko.

Stres zrobił swoje?

Irmina: Ja nie czułam jakiejś specjalnej presji. Dla mnie to były kolejne regaty na których musiałam dobrze żeglować. I tyle. Reszta mnie nie interesowała. Gdy jestem na wodzie skupiam się na swoich zadaniach. Jedyny stres jaki mogłam czuć w Rio de Janeiro wynikał z obawy, że wpadnę do tej brudnej wody w zatoce. Co w niej nie pływało…

Agnieszka: Dla mnie to były już drugie Igrzyska. Start w Rio de Janeiro różnił się od tego w Londynie. W 2012 roku bardzo się stresowałam. Bałam się o to czy sprzęt nie zawiedzie i czy my nie zawiedziemy. W Brazylii podeszłam do regat już z większym spokojem. Nie miałam takiego dużego obciążenia psychicznego. Ale mimo to do dzisiaj mi się łamie serce, kiedy przypomnę sobie, że z powodu awarii sprzętu musiałyśmy się wycofać z jednego wyścigu. Poświęciłyśmy tyle czasu na przygotowanie sprzętu, a zawiodła rzecz wyprodukowana fabrycznie…

Agnieszka Skrzypulec i Irmina Mrózek Gliszczynska /fot. fanpage POL11 – Skrzypulec & Mrózek Gliszczynska/

Podczas Igrzysk podkreślano jednak też wasz wielki potencjał. No i proszę. Minął rok i w Salonikach zostałyście mistrzyniami świata. W tej klasie nigdy nie mieliśmy takiego osiągnięcia.

Irmina: Ktoś powiedział, że jeśli porażkę przekuwa się w sukces to nie to była porażka. Jeśli ktoś uważa, że dziesiąte miejsce na Igrzyskach Olimpijskich było porażką, to my pokazałyśmy jak wiele wniosków wyciągnęłyśmy ze startu w Rio de Janeiro.

Gdzie tkwiła przyczyna sukcesu?

Agnieszka: Na pewno duży wpływ na ten sukces w Salonikach miało to, że skupiłam się na rzeczach dotąd odkładanych na bok. Poukładałam sobie wszystko w głowie. Opiszę to tak… Przez dwadzieścia lat żeglowania zbierałam doświadczenie do dużego worka. A przed mistrzostwami świata zaczęłam z tego wora wyciągać jedną rzecz po drugiej i je porządkować. Dzięki temu układałam wyścig już w myślach. Dzięki temu na wodzie zaczęłam podejmować decyzje w sposób szybszy, a co ważniejsze lepszy. Wreszcie pracowały też takie automatyzm i powtarzalność i spokój. Czułam, że wznoszę się na wyżyny swoich możliwości.

Ten medal chyba was dużo kosztował. Irmina dopiero na krótko przed mistrzostwami wróciła do treningów.

Irmina: Rzeczywiście przygotowania na wodzie rozpoczęłam mniej więcej dwa i pół miesiąca przed tą imprezą. Ale to nie jest tak, że wcześniej nic nie robiłam. Intensywnie przygotowywałam się na siłowni. Wiele mi to dało już na łódce. Jestem w końcu załogantką, a to jednak bardzo fizyczne zajęcie. Mimo przerwy czucia łódki się nie zapomina. Trudniej jest z jakimiś niuansami technicznymi, ale i to kwestia czasu.

Agnieszka: My od końca maja praktycznie nie schodziłyśmy z łódki. Pływałyśmy cały czas. W miesiącu miałyśmy może tylko cztery dni wolnego. Wszystko po to, żeby jak najlepiej przygotować się do mistrzostw świata. Jak widać to się udało. Ale jeszcze po regatach treningowych poprzedzających mistrzostwa świata czułam, że nie prezentujemy takiego poziomu, który by nas zadowalał. To dało impuls do porządków o których mówiłam wcześniej.

Co dało wam to złoto? Co dla was znaczy?

Agnieszka: Na pewno utwierdziło nas w przekonaniu, że to co robimy idzie we właściwym kierunku. Poza tym to spełnienie marzenia, które pojawiło się w głowie małej dziewczynki, a towarzyszyło mi przez 20 lat sportowych wzlotów i upadków.

Irmina: Ten medal, będący marzeniem każdego sportowca, jest dla zapłatą za te lata wyrzeczeń. Ja opłaciłam go krwią, potem i łzami. Poza tym to zdobyłyśmy bardzo dużo doświadczenia oraz motywację na dalszą część kariery.

Zanim jednak zostałyście mistrzyniami świata były mistrzostwa Europy. Irmina na nie pojechała przez kontuzję. Zastąpiła ją wspominana już Jolanta Ogar, która wróciła do startów dla Polski. Efektem był brązowy medal…

Agnieszka: Tak to wszystko się potoczyło… Te kilka lat przerwy we wspólnym pływaniu chyba spowodowały pewną świeżość w naszych relacjach. Pływało nam się świetnie. Doskonale się rozumiałyśmy. Nie było między nami żadnych zgrzytów czy pretensji. Żadna z nas nie roztrząsała tego co było. Myślę, że stałyśmy się dojrzalszymi zawodniczkami i to pomogło.

A może mówiąc kolokwialnie stara miłość nie rdzewieje i znów będziemy oglądać duet Skrzypulec – Ogar. Nie boisz się tego Irmino?

Irmina: Nie. Umówiłam się z Agnieszką, że razem jedziemy do Tokio i na Igrzyskach wywalczamy medal. Taki jest plan i nie mam w tym temacie nic więcej do powiedzenia.

Agnieszka potwierdza?

Agnieszka: Zdecydowanie! Jeszcze w Rio de Janeiro powiedziałyśmy sobie z Irminą że chcemy pływać razem. Czułam i wciąż czuję się bardzo odpowiedzialna za nasza załogę. Bardzo namawiałam Irminę na zabieg kolana. Sama ją nawet zawiozłam do kliniki. Przeżywałam to wszystko razem z nią. To dowód na to, że traktuje to na serio. Poza tym ja jestem lojalną osobą. Z Jolą miałyśmy swoją szanse cztery lata temu. Nie wyszło. Nasze żeglarskie drogi się rozeszły. To wszystko…

Agnieszka Skrzypulec i Irmina Mrózek Gliszczynska podczas regat/fot. fanpage POL11 – Skrzypulec & Mrózek Gliszczynska/

Czyli wspólnym celem jest Tokio…

Irmina: Dokładnie. Mamy już plan na te Igrzyska. Zostało do nich jeszcze dwa i pół roku. To dużo czasu, żeby się przygotować. Nie będzie już takiego pośpiechu jak przed Rio de Janeiro. Ale pamiętajmy, że przed Tokio jest jeszcze kilka innych ważnych imprez. Dlatego my stawiamy na systematyczny rozwój krok po kroku.

Agnieszka: To o czym mówi Irmina jest bardzo istotne, ponieważ wciąż jest sporo do zrobienia. Ciągle szukam rzeczy, które możemy poprawić oraz słabych punktów do wyeliminowania. Trzeba będzie się też skupić na wypracowaniu powtarzalności tego co funkcjonuje dobrze. Mam w głowie wiele punkcików, które musimy spełnić, żeby w Tokio być w doskonałej formie. Na szczęście mamy na to jeszcze dwa i pół roku.

Czy czujecie, że ten moment, w którym obecnie się znajdujecie jest tym właściwym?

Irmina: Wywalczyłyśmy mistrzostwo świata, a w rankingu światowym wskoczyłyśmy na trzecie miejsce. To ewidentnie pokazuje, że to był bardzo doby sezon dla nas. Pokazałyśmy wysoką formę i wielką klasę. Udowodniłyśmy, że potrafimy żeglować. To jednak nie oznacza, że siadamy w fotelu i zaczynamy przełączać kanały. Nie! Dążymy do doskonałości i dalszego progresu. Stać nas to!

Agnieszka: Nasz punkty wyjściowy jest bardzo dobry. Wyniki zagwarantowały nam miejsce w kadrze narodowej i finansowanie naszego programu szkoleniowego. Jesteśmy mistrzyniami świata. Ale ja mam dużą pokorę do sukcesów. W tym momencie jesteśmy najlepsze, ale tytuły nie są dane raz na zawsze. Na medale trzeba sobie zasłużyć ciężką pracą. Dlatego my nie zamierzamy odpuszczać żadnego treningu. Czasu nie kupimy, ale wierzę, że przez te dwa i pół roku przygotujemy się do Igrzysk najlepiej jak tylko potrafimy.

Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.

Naciśnij aby skomentować

Musisz być zalogowany by opublikować komentarz Zaloguj się

Odpowiedz

Więcej w Długie rozmowy