Znajdź nas

Długie rozmowy

„Daję sobie dwa miesiące na powrót”. Anna Wierzbowska w pogoni za zdrowiem

W sierpniu otarła się o śmierć. Podczas treningu rowerowego w naszą wioślarkę uderzył bus. Wielu wątpiło wtedy, czy uda jej się wrócić do sportu. Anna Wierzbowska po raz kolejny udowadnia jednak, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych i już snuje plany na następne Igrzyska Olimpijskie.

Anna Wierzbowska w szpitalu
Anna Wierzbowska po wypadku /fot. archiwum prywatne/

Przemysław Paszowski: Zdrowie jest najważniejsze, więc od zdrowia zacznę. Jak się czuje Anna Wierzbowska?

Anna Wierzbowska: Jest dużo lepiej niż przewidywały to wszystkie diagnozy. Każdy dzień przynosi poprawę. Oczywiście są jeszcze pewne problemy, ale chodzę i trochę już trenuję. Teraz kwestią czasu jest to, żeby zeszła opuchlizna i wszystko się pozrastało. Te złe czasy już na pewno minęły.

Jak przebiega rehabilitacja?

To długa historia. Zaraz po wypadku zdiagnozowano u mnie wieloodłamowe złamanie kości strzałkowej i piszczelowej w lewej nodze.. Nikt jednak nie zauważył, że są problemy z barkiem. Dwa dni przed wypisem ze szpitala zrobiono mi kontrolne RTG i okazało się, że jest tam uraz i to czwartego stopnia. Miałam zerwane więzadła w lewym barku – kość wystawała mi pod skórą – tak zwany klawisz, co było widoczne gołym okiem. W związku z tym od razu zdecydowano się na operację.

Niestety to opóźnienie spowodowało, że trzeba było robić transplant ścięgna z nogi, żeby połączyć więzadła. W rezultacie zaraz po operacji byłam czasowo unieruchomiona i musiałam poruszać się na wózku. Ze względu na to, że nie mogłam obciążać połamanej nogi, a kule nie wchodziły w grę ze względu na bark. Po kilku tygodniach wróciłam do Carolina Medical Center, gdzie przeprowadzano operację. Spędziłam trzy tygodnie na oddziale. I muszę przyznać, że ten pobyt był intensywniejszy niż niejedno zgrupowanie.

Zajmowało się mną kilka osób, a każdy miał określone zadania. Generalnie sądzę, że około sześciu, siedmiu godzin spędzałam na rehabilitacji. Mój powrót do zdrowia był tak szybki, że wyrażono nawet zgodę żebym usiadła na ergometr. Wszystko więc poszło w bardzo dobrym kierunku. Prognozowano, że zacznę chodzić o kulach po ośmiu, a może i dwunastu tygodniach. Tymczasem ja już po pięciu tygodniach odłożyłam kule i zaczęłam normalnie chodzić.

Co było najtrudniejsze podczas tej rekonwalescencji?

Przede wszystkim to, że nie było żadnej daty ani informacji jak dużo czasu zajmie mi powrót do zdrowia. Spędzało mi to sen z powiek. Pewnych rzeczy nie da się przyspieszyć, ale fajnie byłoby wiedzieć chociaż jak długo trzeba będzie się leczyć. Na początku mówiono, że mogę wracać do siebie od pół roku do roku. Trudno było mi się pogodzić z tą myślą.

Ale od razu sobie powiedziałam, że nie ma takiej możliwości. Na szczęście te prognozy się nie potwierdziły. A drugi taki trudny moment… Chyba tak późne zdiagnozowanie tego barku. I świadomość, że usiądę na wózku i będę niesprawna, co mi się wcześniej nie zdarzało. Nagle stałam się uzależniona od innych. Pojawiła się taka bariera w głowie, ale musiałam ją przeskoczyć. Musiałam schować dumę do kieszeni i zaakceptować sytuację. Wiedziałam, że muszę to przetrwać, aby móc iść dalej. Nie poddałam się. Fakt, że udało mi się przeżyć tak poważny wypadek, sprawia, iż nic mnie nie martwi i nie stanowi dla mnie przeszkody. W końcu czy może być coś gorszego od śmierci?

Anna Wierzbowska po wypadku

Tak wyglądała Anna Wierzbowska po wypadku /fot. archiwum prywatne Anny Wierzbowskiej/

To nastawienie psychiczne odgrywa kolosalne znaczenie.

Ma pan rację. Głowa to to podstawa. Ten wypadek nie był moim pierwszym. Dwa tygodnie przed Igrzyskami Olimpijski w Rio de Janeiro suwnica spadła mi na nogę. Wielu mówiło, że to koniec. Ale ja zagryzłam zęby i po dwunastu dniach stałam już na nogach. To nie było normalne przy trzech złamaniach i to z przesunięciem. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że nie polecę do Brazylii. I dopięłam swego. Teraz mam tak samo. Ciągle powtarzam, że będzie okej. Poza tym mam wsparcie z całego świata. Praktycznie codziennie do mnie ktoś pisze, dzwoni albo mnie odwiedza i mówi, że muszę wrócić do zdrowia.

Nie powie mi pani, że łatwo się podnieść psychicznie po takim wypadku?

To zależy od nastawienia. Można płakać nad rozlanym mlekiem i rozmyślać co by było gdyby. Ale można też patrzeć w przyszłość i po prostu działać, po to żeby nadrobić to co się straciło albo otworzyć jakiś nowy rozdział. Wiadomo, że na samym początku nie było mi łatwo. Byłam w trakcie przygotowań do mistrzostw świata i cała praca, którą w to włożyłam musiała iść w odstawkę. Nie rozpaczałam. Wiedziałam, że muszę się zebrać. Nie należę do osób, które jakoś specjalnie rozmyślają nad tym co się wydarzyło. Toteż odpowiadając wprost na to pytanie. Nie, ten wypadek chyba mnie nie rozbroił psychicznie.

Kiedy możemy się spodziewać pani pełnego powrotu do treningów?

Teraz będzie to wyglądało tak. 1 grudnia pojawiam się w Carolina Medical Center i będę miała kontrolne RTG. W zależności od tego co wyjdzie w wynikach będę mogła wprowadzać kolejne treningi. 4 grudnia jadę z resztą kadry seniorskiej na zgrupowanie do Zakopanego. Tam będę robić tyle ile dam radę. Zakładam, że do końca tego roku dojdę do siebie na tyle, aby móc spokojnie wiosłować i podnosić fajne ciężary. Myślę, że wszystko jest na dobrej drodze. Z dnia na dzień widzę u siebie poprawę. Daję sobie dwa miesiące na taki pełny powrót do sprawności.

Lekarze też są tacy optymistyczni?

Już im nie zadaję takich pytań (śmiech). Doszłam do wniosku, że to nie ma sensu. Oni mogą zakładać jedno, a u mnie to wygląda i tak zupełnie inaczej. Myślę, że nikt nie chce z obsługi medycznej rzucać słów na wiatr. No bo po co takie obietnice… Ja wierzę w siebie i robię to co mogę, a lekarze tak naprawdę potwierdzają to w jakiej jestem dyspozycji patrząc na wyniki RTG czy rezonansu.

Anna Wierzbowska wraz z Marią

Anna Wierzbowska i jej siostra Maria /fot. archiwum prywatne Anny Wierzbowskiej/

Przez ten wypadek straciła pani imprezę sezonu, ale może paradoksalnie będzie pani przez to w przyszłym sezonie silniejsza?

Na pewno. Jestem przekonana, że ten wypadek sprawi, że będę jeszcze mocniejsza. Zwłaszcza że moje ambicje są olbrzymie. Otwarcie mówię, że moim celem jest medal na Igrzyskach w Tokio. To jednak wymaga solidnego przetrenowania. Dlatego ten przyszły sezon będzie ważny. A poza tym chcę sobie i innym udowodnić, że po takim wypadku da się zebrać.

I jak rozumiem będzie pani dalej tworzyła z Marysią sister super team?

My jesteśmy w pewien sposób nierozłączne. Ale wiele zależy od trenera. Musimy być otwarte na to, że szkoleniowiec nie posadzi nas razem. Niemniej mam nadzieję, że będziemy na tyle mocne, że obie wylądujemy w jednej osadzie. To na pewno nie będzie proste, ale jestem gotowa walczyć o miejsce koło niej.

Siostra chyba jest dla pani kimś bardzo ważnym?

Zdecydowanie! Dałabym sobie za nią uciąć wszystkie kończyny! Marysia jest taką moją druga połówką. Nie wyobrażam sobie bez niej życia. Jesteśmy bardzo zgrane i bardzo dużo czasu ze sobą spędzamy. Znamy się jak łyse konie. Nasza współpraca na każdej płaszczyźnie jest bardzo dobra. Jesteśmy zupełnie inne, a mimo wszystko potrafimy działać razem. Ja jestem wulkanem energii, zazwyczaj bardzo dużo mówię. Marysia wręcz przeciwnie. Jak widzimy że musimy od siebie odpocząć to po prostu to robimy. Ale nie ma między nami jakichś większych kłótni. I tak naprawdę jesteśmy mało konfliktowe. Nawet gdy mówimy „ja idę w lewo, a ty idziesz w prawo”, to po pół godzinie jedna dzwoni do drugiej z pytaniem gdzie jest (śmiech).

Anna Wierzbowska i Maria Wierzbowsk

Anna Wierzbowska wraz z siostrą Marią /fot. archiwum prywatne Anny Wierzbowskiej/

Czyli tak podsumowując. Za dwa miesiące powrót do pełnych treningów, wcześniej jeszcze zgrupowanie w Zakopanem, a potem to już medal w Tokio.

Ładnie pan to streścił (śmiech). Do Tokio jeszcze dwa i pół roku. Wcześniej będzie jeszcze trochę innych regat. Ale Igrzyska to cel nadrzędny. Mam tylko nadzieję, że to wszystko będzie toczyło się lepiej niż do tej pory.

Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć aby ten pech wreszcie panią opuścił.

Myślę, że już wyczerpałam wszelkie limity.

A wsiądzie pani jeszcze na rower?

Ale ja już jeżdżę na rowerze. Tyle tylko, że stacjonarnym! W sumie po czterech tygodniach od operacji barku już wsiadłam na rower. Obecnie jestem już na etapie zakupu nowego roweru szosowego. Nie mam z tym większych problemów. Jedyne co to będę teraz mocno przeczulona na drodze. Dziesięć razy obejrzę się za siebie zanim gdzieś skręcę.

  • Anna Wierzbowska w szpitalu
  • Anna Wierzbowska w szpitalu

Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.

1 Komentarz

1 Komentarz

  1. Pingback: The best of "Twarzą w twarz". Najbardziej wzruszające wyznania polskich sportowców - Magazyn Sportowiec

Musisz być zalogowany by opublikować komentarz Zaloguj się

Odpowiedz

Więcej w Długie rozmowy