Znajdź nas

Długie rozmowy

Paulina Ligocka: Jestem dumna z tego co osiągnęłam dla Polski!

Dwa medale mistrzostw świata, zwycięstwa w zawodach Pucharu Świata i triumfy w prestiżowych imprezach. To tylko część sukcesów najlepszej polskiej snowboardzistki w historii Pauliny Ligockiej. W czasach swojej największej popularności zachwycała luzem i energią. To między innymi za jej sprawą mnóstwo dzieciaków sięgnęło po deskę, a snowboard stał się jedną z najpopularniejszych dyscyplin zimowych w Polsce. W 2011 roku Paulina Ligocka zniknęła ze sportu w nie najlepszej atmosferze. Media obiegły informacje, że chce startować dla Niemiec, a ona sama była skonfliktowana z władzami nieistniejącego już Polskiego Związku Snowboardu. Po siedmiu latach od tamtych wydarzeń Paulina Ligocka wyjaśnia dlaczego ostatecznie nie przyjęła niemieckiej oferty i wspomina swoją drogę na szczyt.

Paulina Ligocka podczas akrobacji
Paulina Ligocka w powietrzu /fot. Yarrek/

Przemysław Paszowski: Możemy zacząć tę rozmowę od wspominek?                                                   Paulina Ligocka-Andrzejewska: Proszę bardzo.

Nie pomyślała pani, że jak już namawiana do wspomnień to nie jest dobrze?

Nie mam jakichś przykrych wspomnień, więc nie mam z tym problemu.

Zdradzę pani pewną tajemnicę. Pamiętam, że gdy pierwszy raz zobaczyłem rozmowę z panią, a było to chyba w roku 2005, to pomyślałem sobie „kurczę, pozytywnie zakręcona i bardzo wyluzowana dziewczyna”. Nie pasowała mi pani do wizerunku typowego polskiego sportowca, który cierpi za ojczyznę. Pani raczej wtedy się tym bawiła.

Coś w tym jest. Miło mi, że mnie pan tak odbierał. Freestyle charakteryzuje się luzem i swobodą. A ponieważ ja zawsze byłam osobą, która wolała problemy rozwiązywać, a nie mnożyć, to myślę, że dobrze się w to wpisywałam. Chcę jednak zaznaczyć, że do każdego startu podchodziłam na poważnie. Moja mama zawsze mi powtarzała, że już się za coś bierzesz to rób to dobrze.

Snowboardziści to taka sportowa subkultura?

Myślę, że tak. Mimo rosnącego poziomu jesteśmy środowiskiem bardzo zżytym i zaprzyjaźnionym. Mamy przyjaciół na całym świecie. Podczas startów nigdy nie postrzegaliśmy siebie jako stuprocentowych rywali. W tym sensie, że nigdy nie było między nami takiej niezdrowej rywalizacji. Zawsze postrzegałam to jako wielki atut snowboardu.

Nie zapytam panią o to dlaczego zdecydowała się pani na snowboard, ale proszę powiedzieć, czemu postawiła pani akurat na half-pipe.

Pamiętam doskonale moment, gdy pierwszy raz stanęłam na desce. Bardzo się poobijałam. Powiedziałam wtedy tacie, że już nigdy więcej nie stanę na desce. Ale w tym snowboardzie było coś tajemniczego, oryginalnego. I jakoś mnie to jednak pociągało. Gdy zobaczyłam Mateusza, który wykonuje różne ewolucje, to zafascynowałam się. Kiedy pierwszy raz robiłam tricki na skoczni, to nawet nie potrafiłam jeszcze dobrze jeździć. Miałam jednak niezwykłe poczucie wolności podczas lotu. Chyba to było takim argumentem aby postawić na half-pipe.

Czyli w skrócie była pani żądna wrażeń i emocji. Snowboard alpejski był za nudny…

Postawił mnie pan w niezręcznej sytuacji, bo gdybym to potwierdziła, to nie przysporzyłabym sobie sympatyków (śmiech). Powiem więc inaczej… Twardą deskę miałem na nogach raz i chyba nie zaiskrzyło (śmiech).

Paulina Ligocka w powietrzu

Paulina Ligocka podczas wykonywania tricku /fot. Yarrek/

Fajnie było być pionierem? W Polsce to pani rodzina zaczęła kreować tę konkurencję.

Myśmy nie byli pierwsi. Przed nami było jeszcze kilka rodzin i ludzi, którzy prężnie rozwijali ten sport. Zaczęliśmy w tym snowboardingu odnosić duże sukcesy na skalę międzynarodową. To wszystkich nas bardzo napędzało. Poza tym tę dyscyplinę uprawiało wielu członków mojej rodziny, wszyscy byli mocno zaangażowani w to co robiliśmy. W takiej sytuacji zdecydowanie łatwiej jest walczyć z przeciwnościami losu. Myślę, że ta sytuacja też nam bardzo pomogła w karierze.

Żeby trenować half-pipe trzeba było być odrobinę szurniętym czy wręcz przeciwnie?

I tak, i nie. Trzeba być na tyle szurniętym, żeby uprawiać tę konkurencję, będąc świadomym jak bardzo jest niebezpieczna. Half-pipe to jest taka trochę gra w ciemno. Jeśli chcesz zająć wysokie miejsce, to musisz podejmować ryzyko. I tutaj jest potrzebna jednak odpowiedzialność. Trzeba mierzyć siły na zamiary, bo każde małe potknięcie może skończyć się długotrwałą kontuzją. Dlatego należy mieć też umiejętność chłodnej analizy tego na co nas tak naprawdę stać.

Gdyby ktoś mnie poprosił o przywołanie jakiegoś obrazka związanego z panią to na szybko przyszedłby mi do głowy jeden. Wie pani jaki?

Strzelam, że chodzi o ceremonię otwarcie Igrzysk Olimpijskich w Turynie.

Dobrze pani strzela. Pamiętam dobrze tamten moment. Machała pani wówczas tą naszą flagą z takim wigorem…

(śmiech) Starałam się! Chociaż nie byłam na to kompletnie przygotowana.

To było trochę szalone przedsięwzięcie, bo o tym, że będzie pani chorążym dowiedziała się pani w ostatnich chwili.

A dokładnie to kilka godzin przed ceremonią otwarcia. Pamiętam, że wróciłam z intensywnego treningu i zostałam poinformowana, że PKOl zdecydował, że to ja będę chorążym reprezentacji. Na początku nie mogłam w to uwierzyć, bo przecież to Jagna Marczułajtis miała pełnić tę funkcję. Jednak dopadła ją choroba i to mnie przypadł ten zaszczyt.

Gdy wchodziła pani na stadion olimpijski to poczuła taki przeszywający dreszcz?

Zdecydowanie tak. Mnie to wejście na stadion zawsze przypomina scenę z filmu „Gladiator”, kiedy Maximus wchodził na arenę by stoczyć decydującą walkę. Pamiętam doskonale ten moment, gdy otworzyła się brama i weszłam na stadion. Flesze aparatów i kibice krzyczący „Polska, Polska”. Niesamowity dreszcz emocji i wielki przypływ adrenaliny. To był moment, którego nigdy nie zapomnę.

Paulina Ligocka wykonuje trick

Paulina Ligocka to jedyna polska medalistka MŚ w snowboardzie /fot. Yarrek/

I znowu Paulina Ligocka przeszła do historii, bo nigdy wcześniej chorążym nie była kobieta.

Tak jakoś wyszło. Cieszę się, że dostąpiłam tego zaszczytu. Wielki honor.

Przed tymi Igrzyskami mówiła pani, że nie myśli o medalu. Ale sporo jednak na niego liczyło. Zdawała pani sobie z tego sprawę?

Tuż przed Igrzyskami Olimpijskimi wygrałam zawody Pucharu Świata pokonując Manuelę Pesko – wtedy jedną z najlepszych snowboardzistek. Sądzę, że z tego powodu te nadzieje bardzo wzrosły. Gdy zawodnik osiąga jakiś sukces to od razu znajduje się w gronie potencjalnych medalistów. Presja niezwykle wzrasta. Balon oczekiwań jest pompowany do maksimum. Ale sport jest jednak nieprzewidywalny.

Co wtedy poszło nie tak?

Dobre pytanie. Zrobiłam dobre przejazdy, byłam z nich zadowolona. Noty sędziowie niestety nie były jednak zbyt wysokie. Zdziwiło mnie to. Nie byłam do końca zadowolona z tego na jakim miejscu zostałam sklasyfikowana. Cóż mogę dodać…

Emocje nie wzięły wtedy góry?

Emocje były ogromne. Igrzyska to w końcu coś więcej niż start w Pucharze Świata czy nawet na Mistrzostwach Świata. Stres, który towarzyszy temu występowi jest nieporównywalny do niczego innego. Ja też go odczuwałam, ale myślę, że mną nie zawładnął.

A może jest tak, że lepiej radziła sobie pani w sytuacjach, gdy nie patrzyła na panią cała Polska?

Mogę zapewnić, że byłam na sto procent przygotowana. To co działo się wokół Igrzysk, czyli transmisje, tłumy kibiców nie zmniejszyło mojej koncentracji.

W 2007 i 2009 roku sięgała pani po brązowe medale mistrzostw świata. To nie udało się nigdy wcześniej i nigdy później żadnemu zawodnikowi z Polski.

To prawda, ale ja również brałam udział w wielkich imprezach, które nie odbywały się pod egidą FIS-u. Wygrałam między innymi jedne z największych zawodów snowboardowych – Burton European Open, zdobyłam trzecie miejsce w Burton US Open. Opinia publiczna jednak nie odnotowywała tych sukcesów. Poza tym sam fakt, że byłam zapraszana na największe imprezy sportowe, świadczy o tym, że liczyłam się wśród najlepszych.

Paulina Ligocka w 2010 roku

Paulina Ligocka podczas Igrzysk w Vancouver

Zgadza się pani z opinią, że tamten czas był najlepszy w kariery?

Zdecydowanie tak. Wtedy zrobiłam największy progres. Zaczęłam wykonywać bardzo trudne ewolucje, które robiła garstka dziewczyn na świecie.

Przed Igrzyskami Olimpijskimi w Vancouver TVP wypuściła taki film promujący, w którym umieszczono naszych kandydatów do medalu. Wie pani kto się na nim znalazł?

Między innymi pewnie ja.

Znowu było chyba tak, że wszyscy się budzą i jest „Paulina Ligocka musi wywalczyć medal”. Po raz kolejny zbyt mocno napompowano ten balon.

Ja nigdy nie powiedziałam, że jadę po medal. Ale nie mogłam też za każdym razem mówić, że go nie zdobędę. Zakładając,że wykonałabym poprawnie swój przejazd to byłaby na to duża szansa. Ale nie mam wpływu na to co mówią media. W Vancouver zaryzykowałam. Chciałam wykonać konkretny trick i niestety się nie udało.

Mam wrażenie, że wtedy jakoś pani przygasła. Już nie widziałem takiej iskry w oku.

Myślę, że te Igrzyska Olimpijskie były najtrudniejszymi momentami w mojej karierze. Ale w życiu każdego człowieka przychodzą różne momenty i trzeba je przebrnąć.

Klan Ligockich publicznie krytykował między innymi Piotr Nurowski.

Wypowiedzi Piotra Nurowskiego były bardzo bolesne. Rozmawialiśmy przed startem i wszystko było w porządku. Zero nieporozumień. Po zawodach zmienił ton. W końcu liczył, że uda nam się osiągnąć więcej. Szkoda, że tak wyszło, ale zbieranie krytycznych opinii jest już chyba wpisane w życie sportowca. W każdym razie ja zawsze bardzo szanowałam pana Nurowskiego.

Później wywołała pani burzę. I na pewno wie pani o czym mówię.

Tym razem nie.

Chodzi mi o występy w barwach Niemiec. Zrobiła się nieprzyjemna atmosfera, rozpoczęła się wręcz nagonka na panią.

I tak, i nie. Część osób, która znała sytuację, zdecydowanie opowiedziała się po mojej stronie. To co przechodziliśmy było bardzo trudne, męczące i bolesne.

Paulina Ligocka podczas Igrzysk Olimpijskich

Paulina Ligocka wspomina Igrzyska w Vancouver jako bardzo trudny czas

Zacznijmy więc od początku. Dlaczego ten temat się w ogóle pojawił?

Sytuacja w Związku była trudna. Dostawałam jasne sygnały, że ówczesne władze nie będą mi przychylne. Dochodziło do takich sytuacji, że na przykład mając zaproszenie od chińskiej federacji na zawody Pucharu Świata nie zostanę do nich zgłoszona. Praktycznie wszystko miałam sfinansowane, ale nie było zgody i zgłoszenia przez związek mojej osoby do startu w tych zawodach. Takich sytuacji było więcej. Dostałam nagle informacje, że zmienia się trener. Ja nie chciałam się na to zgodzić, bo z moim trenerem współpracowałam od lat i odnosiliśmy wspólnie wiele sukcesów. Musiałam również sądzić się ze Związkiem o zwrot pożyczki, której udzieliłam. Do sądu trafiła także sprawa stypendium olimpijskiego, o którego wypłatę musiałam walczyć właśnie na drodze sądowej. Obie sprawy wygrałam, ale do dzisiaj nie otrzymałam zwrotu pożyczki. Związek natomiast już nie istnieje…

W końcu pani i tak nie wystąpiła w barwach Niemiec.

Nie żałuję tego.

Dlaczego?

Zawsze chciałam reprezentować Polskę. A poza tym zdecydowałam się zakończyć karierę. Czułam się już bardzo mocno wyeksploatowana, zmęczona i poobijana. Konsekwencje i skutki kontuzji dawały o sobie mocno znać.

A nie jest pani przykro, że ta sprawa ze zmianą barw przykryła pani sukcesy? Po wpisaniu w Google pani nazwiska szybciej znajdziemy informacje właśnie o tym niż o medalach.

To jest przykre. Ale cóż ja mogę zrobić?

Zakończenie kariery to był dobry moment, czy były wątpliwości?

Miewałam momenty, w których poniekąd żałowałam tej decyzji. Ale zawsze wtedy przypominałam sobie te trudne momenty, te ciągłe utarczki, spory. Zawodnik powinien mieć spokój i możliwość koncentracji na treningach, startach. Ja natomiast – poza tymi pięknymi momentami wynikającymi z uprawiania snowboardy – musiałam borykać się z ciągłymi trudnościami i problemami.

Gdy kończyła pani karierę to odchodziła pani z żalem, niespełnieniem, czy wręcz przeciwnie?

Jestem dumna z tego co osiągnęłam. Jestem dumna, ze reprezentowałam Polskę na arenach międzynarodowych. Czuję się spełniona. Nawet mimo tego, że nie udało mi się zająć wysokich lokat na Igrzyskach.

Idę o zakład, że jeszcze przez co najmniej dekadę nikt do pani sukcesów w half-pipie się nie zbliży.

Wciąż borykamy się z tym samym problemem, czyli brakiem infrastruktury sportowej. Ta sprawa jest bardzo trudna. Poza tym jak pan wie kadra w half-pipie została zlikwidowana. Szkoda, bo to bardzo widowiskowa i popularna w świecie konkurencja. Zawodnik, który teraz chciałby profesjonalnie się nią zająć, musiałby łożyć na sprzęt i treningi głównie ze swojego portfela.

Paulina Ligocka obecnie

Paulina Ligocka pracuje obecnie jako trener /fot. Yarrek/

Nie ma pani poczucia, że trochę ten snowboard po krótkim czasie prosperity przygasł?

Zdecydowanie tak. Ten boom już się skończył. Wystarczy spojrzeć na to jak na przykład wyglądały krajowe zawody snowboardowe kiedyś, a jak wyglądają teraz… Nie wiem co będzie dalej, ale jeśli chodzi o snowboard freestyle’owy mam przeczucia, że zmierza to w złym kierunku. Pocieszające jest jednak to, że przynajmniej na amatorskim poziomie snowboard jest wciąż popularny. 

Jak Paulina Ligocka odnajduje się w roli trenera?

Znakomicie. Młodzież jest fantastyczna. Tylko trzeba nad nimi bardzo mocno czuwać. Mam wrażenie, że jak im czasem czegoś nie przypomnimy to tego nie zrobią. Trzeba ich też trochę wychowywać. Są dzieci, które mają duży talent i potencjał zawodniczy. Jeśli jednak nie będziemy mieli szkolenia centralnego to trudno będzie się przebić w światowym snowboardzie.

Słyszę, że jest pani wymagającym trenerem…

To prawda, ale zawsze najwięcej wymagam od siebie. Ja prowadzę klub z mężem. On jest raczej tym dobrym policjantem, a ja tym złym. Równoważymy się. Ja trochę inaczej do tego podchodzę, bo wiem od środka jak wygląda zawodowstwo. Mój mąż z kolei jest pedagogiem i ma nieco inne podejście.

A jak odnajduje się pani w roli matki? To dopiero jest wysiłek fizyczny i to jest dopiero próba nerwów.

(śmiech) Dokładnie! Są momenty, gdy nie wiem jak się nazywam. Przychodzę do domu po pracy i tak naprawdę dopiero zaczynam życie na pełnych obrotach. Rola matki jest trudna i wymagająca, ale jest też cudowna. Chwile, gdy mogę być ze swoimi dziećmi są wyjątkowe.

Zaczęliśmy od tego, że była pani pozytywnie zakręconą dziewczyną. Zakończmy więc pytaniem… Czy przez te wszystkie lata pani jakoś wydoroślała, straciła to szaleństwo?

W głębi duszy na pewno coś z tej Pauliny zostało. Niemniej jednak wydoroślałam, spoważniałam. Do wielu spraw mam zupełnie inny stosunek niż kiedyś. Nauczyłam się też większej pokory do życia. Ale cieszę się, że się zmieniłam. Do tego wszystkiego doszłam jednak przez sport. Każda porażka i każdy sukces uczyły mnie życia.


Paulina Ligocka. Była snowboardzistka. Najbardziej utytułowana polska zawodniczka w historii dyscypliny. Specjalizowała się w half pipe’ie. Dwukrotna brązowa medalistka Mistrzostw Świata (2007, 2009). Wielokrotnie stawała na podium Pucharu Świata. Dwukrotna olimpijka. Obecnie Paulina Ligocka pracuje jako trener. 

Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.

Więcej w Długie rozmowy