Znajdź nas

Długie rozmowy

„Przyszły sezon będzie na większym luzie”. Napięty kalendarz Piotra Liska

Za Piotrem Liskiem najlepszy sezon w karierze. Nasz tyczkarz w Belgradzie został Halowym Mistrzem Europy, a później w Londynie sięgnął po tytuł wicemistrza świata. Co więcej w Poczdamie udało mu się pokonać wysokość 6 metrów, czym pobił rekord Polski. W kolejnym sezonie Piotr Lisek również zapowiada walkę o najwyższe cele, jednak jak sam podkreśla, do startów podejdzie na większym luzie.

Piotr Lisek przed skokiem
Piotr Lisek w skoku po czwarte miejsce w Rio de Janeiro

Przemysław Paszowski: Ma pan bardzo aktywy kalendarz. Najpierw obóz w Zakopanem, potem w RPA, teraz w Spale.

Piotr Lisek: To prawda. Ale ja to lubię. Poza tym w moim przypadku najefektywniejsze treningi to są te odbywane właśnie na obozach. Na razie ten okres przygotowawczy jest ciężki. Na pewno nie mam okazji do lenistwa.

Ale i na odpoczynek miał pan czas. Był pan na Cyprze, nocował pod namiotem na Bałkanach. Zwłaszcza ten drugi wypad brzmi szalenie i beztrosko.

Prawda? To była świetna przygoda. Decyzja o wyjeździe była zresztą bardzo spontaniczna. Któregoś dnia stwierdziliśmy, że się zbieramy i jedziemy. Nawet długo się nad tym nie zastanawialiśmy. Wzięliśmy psa, namiot i pojechaliśmy. Na Bałkanach miałem wreszcie więcej czasu dla żony. To był naprawdę super wypad. Jak widać czasem jeszcze udaje się nam zrobić coś szalonego (śmiech).

Kiedyś pan powiedział, że tyczkarz musi być szalony.

Zdecydowanie tak. Skok o tyczce w porównaniu do innych konkurencji jest niebezpieczniejszy. Wykonujemy skok, jesteśmy na wysokości kilku metrów, potem spadamy. Podczas tego procesu może wydarzyć się znacznie więcej niż na przykład na bieżni. Kiedy masz pecha naprawdę możesz zrobić sobie krzywdę. Każdy tyczkarz zdaje sobie z tego sprawę, ale ta adrenalina jest bardzo pociągająca.

Wróćmy do tego odpoczynku. Po tak intensywnym roku ta regeneracja była chyba panu bardzo potrzebna.

Zgadza się. Ten odpoczynek był mi niezbędny. Startowałem jednak bardzo dużo. Sezon był też znacznie intensywniejszy w porównaniu do poprzednich. Ale relaks już za mną, teraz skupiam się już na treningach.

Piotr Lisek podczas skoku

Piotr Lisek w skoku po czwarte miejsce w Rio de Janeiro

W międzyczasie dostał pan nominację w Plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na Sportowca Roku. Ekscytuje się pan tym w ogóle?

Trudno powiedzieć. Bardzo się cieszę z tego wyróżnienia. Jest mi naprawdę bardzo miło. Kilka lat temu nie pomyślałbym, że otrzymam taką nominację. Nie zdawałem sobie sprawy, że moje losy potoczą się w ten sposób. Myślę jednak, że to wyróżnienie nie jest za nic. Bardzo ciężko pracowałem na to docenienie.

Jednym z pana rywali jest Robert Lewandowski. Może będzie więc okazja na balu mistrzów sportu wytłumaczyć jego żonie dlaczego nie chciał pan stosować jej diety.

Ten temat był już tyle razy wałkowany (śmiech). Jesteśmy z Anią w relacjach koleżeńskich, ale niewykluczone, że nadejdzie czas, gdy będziemy znowu ze sobą współpracować.

Jeden tytuł pan już dostał. Myślę, tutaj o lekkoatlecie roku. W pokonanym polu zostawił pan Pawła Fajdka.

Na pewno było to dla mnie pewne zaskoczenie. W końcu ja zostałem wicemistrzem świata. Ale skoro taki był werdykt? Na moją korzyść przemawiało chyba to sześć metrów. To jednak osiągnięcie na skalę światową.

Te wyróżnienia są na pewno ukoronowaniem świetnego sezonu. A chyba powinienem powiedzieć najlepszego, prawda?

Zdecydowanie powinien pan tak powiedzieć! Ale nie zamierzam stać w miejscu. Trzeba osiągać coraz lepsze rezultaty, aby to samo mógł pan powiedzieć pod koniec kolejnych sezonów.

Piotr Lisek z pucharem

Piotr Lisek z tytułem lekkoatlety roku /fot. archiwum prywatne Piotra Liska/

Trzymam za słowo! A który z tegorocznych sukcesów uważa pan za cenniejszy?

Najbardziej chyba cenię wicemistrzostwo świata. Konkurs w Londynie będę zawsze wspominał jako piękną chwilę. Ale to sześć metrów uzyskane w Poczdamie jest dla mnie także bardzo ważne. Dzięki temu rezultatowi znalazłem się w końcu w elitarnym gronie tyczkarzy.

Tamten start w Londynie był pełen dramaturgii, zmiany zwrotów akcji. Niewiele brakowało, a skończyłoby się bez medalu.

Racja. Rzeczywiście mogło tak się wydarzyć. Ale gdybym wtedy odpadł, powiedziałbym „trudno”. Nie mógłbym sobie nic zarzucić, bo byłem świetnie przygotowany. Najlepiej w karierze. No i to zaprocentowało.

Ostatecznie było srebro. Sukces o którym wielu marzy, a pan przyjął go jednak dosyć chłodno…

Jechałem do Londynu walczyć o złoto. To był mój cel. Wiedziałem na co mnie stać. Robiłem co w mojej mocy, żeby wygrać. Do końca walczyłem o złoto. Nie udało się. Tuż po konkursie takie sytuacje zawodnik zawsze odbiera inaczej niż kibice przed telewizorami.

No ale potem stanął pan z żoną na rękach z radości.

(śmiech) Faktycznie! Jesteśmy w końcu małżeństwem lekkoatletów (śmiech). A tak serio, to wtedy chyba już inaczej patrzyłem na ten wynik.

Żona jest pana najlepszym motywatorem? Chyba nie chwali pana zbyt często…

Robi to bardzo rzadko. Ale to jest motywujące. A czy jest moim najlepszym motywatorem? Hmm… Musiałbym się zastanowić (śmiech).

Ten konkurs w Londynie pokazał też jak ważna w skoku o tyczce jest głowa.

No tak. To jest nieodłączny aspekt naszej konkurencji. Podczas konkursu na każdym kroku musimy mierzyć się z presją. Tę odporność na stres zdobywa się z czasem. Gdybym pojechał na swoje pierwsze mistrzostwa świata to na pewno nie ryzykowałbym tak jak w Londynie.

Piotr Lisek koncentruje się przed próbą

Piotr Lisek podczas Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro

Ma pan jeszcze drewniany medal, który dostał pan po Rio de Janeiro?

Oczywiście! (śmiech)

Jak pan ocenia tamten start z dystansu? Wtedy pan chyba bardziej wygrał czwarte miejsce niż przegrał medal.

Każdy zawodnik zawsze chce stać na podium, a najlepiej na jego najwyższym stopniu. Ale czwarte miejsce to też dobra lokata. Wiadomo jednak, że jest już inaczej postrzegana. Dla mnie to było bardzo duże osiągnięcie i mówię to zupełnie serio. Doceniam to co udało mi się zrobić w Rio de Janeiro, choć wiadomo, że wolałbym mieć medal z kruszcu, a nie z drewna.

Jak wyglądają pana relacje z Pawłem Wojciechowskim? Jesteście kolegami, ale w konkursie musicie rywalizować. To mało komfortowa sytuacja.

To prawda, ale jednak nie rywalizujemy ze sobą bezpośrednio. To jest słowo klucz. My nie biegniemy obok siebie. My walczymy z wysokością. Nasza rywalizacja jest pośrednia. Nie rzutuje to w żaden sposób na nasze relacje. Nie obrażam się na Pawła, gdy osiąga lepszy wynik niż ja. Ale oczywiście, każdy chce być najlepszy.

Zaczęliśmy od przygotowań, zakończmy więc na celach. W przyszłym roku są halowe mistrzostwa świata, są mistrzostwa Europy, ale w porównaniu do 2019 roku i oczywiście 2020 r. jest to najmniej ważny sezon. Można eksperymentować.

Ja ten rok traktowałem bardzo poważnie, do nadchodzącego podejdę na większym luzie. Ale to nie oznacza, że będę się obijał na treningach i pił drinki z palemką. Robię wszystko na sto dziesięć procent, tylko trochę mniej będę przejmował się wynikami. Jeśli chodzi o eksperymenty to bez wątpienia przyszły sezon będzie do tego najodpowiedniejszy. Jednak my już mamy za sobą zmianę tyczek, więc teraz najpewniej będziemy się skupiać na doszlifowaniu sprzętu.

W przyszłym sezonie będzie panu bardziej zależało na medalach czy na pokonaniu sześciu metrów?

Przede wszystkim chciałbym się dobrze przygotować do startów. Zamierzam zrobić wszystko, żeby nie mieć do siebie pretensji i poczucia, że coś zaniedbałem albo czegoś nie zrealizowałem. Jeśli pojadę na mistrzostwa ze świadomością, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, to niezależnie od miejsca i wyniku będę zadowolony. Jednak to będzie ciekawy sezon. Mam świeżą głowę i sam zastanawiam się jaki to da efekt.

Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.

Naciśnij aby skomentować

Musisz być zalogowany by opublikować komentarz Zaloguj się

Odpowiedz

Więcej w Długie rozmowy