Znajdź nas

Długie rozmowy

Całe życie na szachownicy. Monika Soćko: Szachy dały mi wszystko

W rosyjskim Chanty Mansyjsku od kilku dni trwają Mistrzostwa Świata w szachach. Polskę reprezentują dwie zawodniczki, w tym rozstawiona z numerem „23” Monika Soćko. W pierwszej rundzie brązowa medalistka tegorocznych Mistrzostw Europy pokonała Yuliyę Schvayger. Jeszcze przed wyjazdem do Rosji Monika Soćko opowiedziała „Magazynowi Sportowiec” o swoich początkach, fascynacji i miłości do szachów.

Monika Soćko podczas partii szachowej
Monika Soćko posiada jako jedyna Polka tytuł arcymistrza /fot. Polski Związek Szachowy/

Przemysław Paszowski: Pamięta pani ten moment, gdy pierwszy raz zagrała w szachy?                    Monika Soćko: Oczywiście. To na pewno było z moim tatą. To on mnie nauczył jak chodzą figury. Miałam wtedy cztery, może pięć lat.

Co te szachy miały w sobie ciekawego ciekawego, że tak bardzo skusiły małą dziewczynkę?

Trzeba pamiętać, że to były inne czasy. Nie było wtedy dużej oferty zajęć pozalekcyjnych. Dlatego jakoś tak padło na szachy. I bardzo mi się to spodobało. Pamiętam zajęcia odbywające się w szkole podstawowej. Lubiłam spędzać czas z innymi dziećmi grającymi w szachy. Chłonęłam całą tę otoczkę. To dla mnie była wielka atrakcja.

Koleżanki biegały po podwórku, a pani grywała w szachy. Aż trudno w to uwierzyć.

Tak jakoś wyszło. Tamte lata nie były w Polsce kolorowe. W podstawówce naprawdę trudno było o jakieś atrakcje, a dla mnie szachy stały się przepustką do wielkiego świata. Ja wieku dziesięciu lat byłam w Ameryce. W tamtym okresie to było coś. Dla mnie przy okazji stało się to motywacją do jeszcze lepszej gry.

Kiedy pani sobie uświadomiła, że gra bardzo dobrze w szachy?

Właśnie, gdy miałam te dziesięć lat. Wywalczyłam wtedy wicemistrzostwo świata do lat dziesięciu. Potem powtórzyłam ten sukces w kategorii do lat dwunastu. Przez kolejne dziesięć lat brałam udział w mistrzostwach wszystkich szczebli wiekowych.

Jak to się stało, że znalazła się pani na takich turniejach?

Na mistrzostwa świata mógł pojechać tylko jeden reprezentant z danego kraju. Aby się zakwalifikować na tę imprezę trzeba było przejść bardzo długą drogę. Najpierw musiałam przebrnąć kwalifikacje do mistrzostw Polski, a późnej wygrać te mistrzostwa Polski do lat dziesięciu. Musiałam być najlepsza w Polsce, co oczywiście nie było takie łatwe.

Monika Soćko na MŚ

Jolanta Zawadzka i Monika Soćko dzielnie walczą na MŚ /fot. Polski Związek Szachowy/

Gdy pani pojechała na pierwszy międzynarodowy turniej to pomyślała sobie pani „wow”?

Tak. Bardzo dobrze pamiętam tamten start. To była dla mnie wielka frajda i wyróżnienie. Cieszyłam się z tego wyjazdu. Poza tym to był też mój pierwszy lot samolotem.

Wtedy już pani wiedziała, że chce się na poważnie zająć szachami czy traktowała to jako hobby?

Myślę, że jako hobby. Nie zastanawiałam się wtedy nad tym. Rodzice starali się abym żyła jak normalne dziecko. Nie miałam indywidualnego toku nauczania, miałam wiele koleżanek i kolegów. Skakałam po trzepaku i biegałam po podwórku. Nie było tak, że szachy i nic poza tym. Robiłam wiele rzeczy naraz.

Pani dorastała, a te szachy pozostawały. Stały się pani drugim życiem?

Moja mama chciała żebym poszła na studia. Tata z kolei starał się abym godziła naukę i szachy. Ja zdecydowałam jednak po liceum, że nie pójdę na studia. Przez rok chciałam się poświęcić szachom i zobaczyć co z tego wyjdzie. Okazało się, że mogę z tego wyżyć. W ten sposób szachy stały się nie tylko tym co kocham robić, ale także sposobem na życie.

A czy to dorosłe, szachowe życie zawsze było usłane różami?

Na pewno były gorsze momenty. Pamiętam, że gdy spadłam w rankingu na trzecie czy czwarte miejsce to zastanawiałam się czy dobrze wybrałam. Rozważałam czy nie pójść do normalnej pracy. Ale w życiu jakoś szybko udawało mi się odbijać od tych gorszych chwil.

Wie pani jaki przymiotnik najczęściej poprzedza pani imię i nazwisko w publikacjach na pani temat?

Nie mam pojęcia (śmiech).

Wybitna. Czuje się pani taka?

No coś tam jednak osiągnęłam. Mam tytuł arcymistrza. Bardzo trudno go osiągnąć, a mnie się to udało jako jedynej Polce. Uważam jednak, że przede mną było wiele świetnych zawodniczek. Dlatego tym bardziej miło mi, że ktoś zalicza mnie do tego grona wybitnych.

Monika Soćko podczas partii

Monika Soćko podczas pojedynku /fot. Polski Związek Szachowy/

Ile ma pani na swoim koncie medali?

Na pewno kilkadziesiąt. Leżą w wielkim pudełku.

Ile razy dziennie trzeba trenować aby wejść na szczyt?

Są momenty, gdy trenuję po pięć – siedem godzin dziennie. Ale ja mam różne etapy treningów. Na przykład przed mistrzostwami świata stawiałam na przygotowanie kondycyjnie. Dziennie pokonywałam piętnaście kilometrów pieszo albo na rowerze.

Po co szachiście dobre przygotowanie fizyczne?

Wyjaśnię to na przykładzie Olimpiady Szachowej. Taki turniej zajmuje nam praktycznie dwa tygodnie. Partie są wymagające. Trwają po kilka godzin. Po tygodniu takich zmagań organizm już nie wytrzymuje. Przygotowanie fizyczne pomaga przetrzymać kolejne rundy w sytuacji, gdy pojawia się jakiś kryzys.

A czy szachista jest sportowcem? Często w tej kwestii toczy się spór.

Wiem, że są różne opinie na ten temat, ale moim zdaniem tak. Wiadomo, że nie muszę mieć takiej kondycji jak na przykład pływak, ale jednak jest rywalizacja. Musimy przyswajać cały czas nową wiedzę, mamy rankingi i tak dalej.

Czy treningi szachowe panią nie nudzą?

Bardzo nudzą. Dla mnie praca nad szachami jest bardzo ciężka. Treningi są naprawdę żmudne. Trzeba być cały cały czas niezwykle skupionym. To niesamowity wysiłek psychiczny. Do tego jeszcze siedzi się non stop w jednym miejscu. Mnie łatwiej przychodzi wysiłek fizyczny niż trening szachowy. Trzeba pamiętać, że to nie tylko siedzenie nad szachownicą, ale też praca na komputerze, czytanie książek czy rozwiązywanie zadań szachowych.

A szachy dalej potrafią panią ekscytować?

Na razie tak. Cały czas żyję tymi szachami. Treningi mogą się nudzić, ale gra już nie. Może mnie martwić słabsza gra, ale zawsze potem pojawia się jakiś sukces. Nadal mam bardzo dużo celów i wiele jeszcze chcę w tych szachach osiągnąć. Mam nadzieję, że mi się to uda.

Monika Soćko w akcji

Monika Soćko zastanawia się nad kolejnym ruchem /fot. Przemysław Nikiel /PZszach/

Szachy nadal są pasją czy stały się już zawodem?

Myślę, że głównie są pasją. To naprawdę jest coś co kocham robić. To nie jest tak, że siadam do partii szachowej jak na ścięcie. Ale z tyłu głowy jest jednak taka myśl, że z tego żyję, więc fajnie byłoby jakby wyniki były jak najlepsze.

Czego można nauczyć się z gry w szachy?

Logicznego myślenia. Małe dzieci, które grają w szachy, lepiej radzą sobie w szkole. A przy okazji uczą się od najmłodszych lat porażek, a to bardzo ważne. Mnie na pewno szachy nauczyły takiej organizacji życia. Przy trójce dzieci to się bardzo przydaje.

A pani co dała gra w szachy?

Wszystko! Dała mi zawód. Robię to co kocham. Cieszę się, że nie mam tak jak moi znajomi, którzy pracują w korporacji i codziennie idą tam tylko po to żeby przetrwać. Szachy dały mi też olbrzymią liczbę znajomych na całym świecie…

I męża.

Zgadza się. Mąż jest arcymistrzem. Teraz jest głównie trenerem. Ostatnio był kapitanem męskiej reprezentacji Polski na Olimpiadzie w Batumi. Połączyła nas życiowa pasja. Mamy trójkę dzieci.

Gracie z dziećmi w szachy?

Nasze dzieci mają już po kilkanaście lat. Są już więc starsze, ale od najmłodszych lat cała trójka grywała w szachy. Nikt z nich nie połknął jednak tego bakcyla. Może dlatego że teraz jest o wiele więcej możliwości niż było kiedyś.

Moment, gdy po raz pierwszy sięgnęła pani po szachownice był jednym z najważniejszych w życiu?

Można tak powiedzieć. To była co prawda nieświadoma decyzja, ale rzeczywiście wpłynęła na całe moje życie.

Życie, w którym szachy stały się czymś bardzo ważnym.

To prawda, ale jestem przekonana, że gdybym była chłopakiem to byłabym piłkarzem. Mój tata zawsze chciał mieć syna piłkarza, ale ponieważ miał dwie córki, to musiał wymyślić coś innego. I padło na szachy (śmiech).

Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.

Więcej w Długie rozmowy