Znajdź nas

Długie rozmowy

Życiowy sezon polskiej biathlonistki. Iweta Faron: Początki były bardzo ciężkie, musiałam dorosnąć do sportu

Dwa lata temu na Igrzyskach Paraolimpijskich w Pjongczangu otrzymała poważną lekcję pokory. Dziś z tej lekcji czerpie jednak duże korzyści. Choć parabiathlonowy sezon jest w trakcie Iweta Faron już może określić go mianem życiowego. Podczas zawodów Pucharu Świata w Altenbergu stanęła dwukrotnie na podium. „To był bodziec, którego potrzebowałam” – mówi w rozmowie z „Magazynem Sportowiec” Iweta Faron.

Iweta Faron
Iweta Faron podczas biegu /fot. archiwum prywatne Iwety Faron/

Przemysław Paszowski: Możemy pokusić się o stwierdzenie, że obecny sezon jest dla ciebie najlepszy?                                                                                                                                                                             Iweta Faron: Myślę, że tak. Pomimo dość słabego początku sezonu w Norwegii, reszta sezonu układa się dobrze. Nigdy wcześniej nie udało mi się stanąć dwa razy na podium. Jak do tej pory są to moje życiowe wyniki.

Stanęłaś na podium w Altenbergu i to dwa razy. Dogoniłaś tego króliczka?

Na pierwszym starcie nie udało się go złapać, choć się starałam! Drugiego dnia goniłam i dogoniłam (śmiech). Jak widać, lepiej go dogonić niż próbować złapać (śmiech).

Tamten weekend na pewno musiał być dla ciebie szczególny?

Te miejsca na podium były dla mnie zaskoczeniem, ale bardzo pozytywnym. Są dla mnie takim ważnym wydarzeniem w życiu. Czymś czego chyba potrzebowałam w tamtym momencie, takim bodźcem. Szczególnie, że dzień po dniu udało mi się stanąć na podium, a nawet poprawić rezultat. Jest to dla mnie znakiem, że mogę nawiązać walkę z resztą dziewczyn i to z tymi ze ścisłej czołówki.

Jaki jest twój przepis na sukces?

Przepis na sukces? Nie mam chyba takiego swojego głównego przepisu. Na pewno jest to praca, w pewnych momentach bardzo ciężką praca. Ważne jest też dobre przygotowanie mentalne, aby nie narzucać na siebie zbyt dużej niepotrzebnej presji, która nas sparaliżuje. Wtedy nie będziemy w stanie wykonać „roboty” w stu procentach dokładnie i profesjonalnie.

Wcześniej trenowałaś z biathlonistą Janem Ziemianinem, teraz z biegaczami Eweliną Marcisz i Wiesławem Cempą. Jakbyś porównała treningi z nimi?

Trzeba szczerze sobie przyznać, że odkąd trenuje nas ten biegowy duet to widoczne są różnice w porównaniu do lat, kiedy zaczynałam trenować z Janem Ziemianinem. Przede wszystkim jest większy profesjonalizm, inne podejście do zawodników czy treningów. Trenujemy również w innych miejscach, trenujemy na bardziej profesjonalnych trasach, mieszkamy w centralnych ośrodkach sportu, jesteśmy pod kontrola psychologa czy fizjoterapeuty. Trener Cempa zna się również świetnie na smarowaniu nart, co jest bardzo dużym plusem dla nas. Wiadomo, że początki bywały różne, ale to chyba wszędzie tak jest. Zaczynamy się powoli docierać, poznawać, przez co myślę łatwiej się nam współpracuje.

Iweta Faron na podium

Iweta Faron na drugim stopniu podium /fot. archiwum prywatne Iwety Faron/

Twoje sukcesy pojawiły się stosunkowo szybko, bo trenujesz od 2015 roku. Jak to się zaczęło?

Zaczęło się od wyjazdu na mistrzostwa Polski do Wisły w 2015 roku. Następnie w sierpniu wybrano nowego trenera, a we wrześniu pojechałam na pierwsze kadrowe zgrupowanie. Początki były dla mnie bardzo ciężkie.

Dlaczego?

Mimo że biegałam na tych nartach wcześniej, to nigdy nie trenowałam tak ciężko i regularnie. Jednak mimo tych trudnych, a momentami bardzo trudnych, początków, zostałam w tej dyscyplinie. Trenuję od 2015 roku profesjonalnie, co wydaje się stosunkowo krótkim okresem czasu. Jednak gdy pomyślę, że bieżący sezon jest moim piątym sezonem na arenie międzynarodowej, to aż sama nie dowierzam, że tak szybko to zleciało.

Sport cię wchłonął bez reszty?

Sport jest dla mnie z pewnością najważniejsza częścią życia. Wiele rzeczy pod to podporządkowuję i praktycznie większość z nich łączy się po prostu ze sportem. Staram się mimo wszystko też nie żyć nim samym, treningami czy zawodami. Zaczęłam studia w tym roku, co jest dla mnie dobrą odskocznią, w szczególności psychiczną. Dzięki nim mogę po prostu zająć głowę czymś innym. Jednak jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że zdecydowanie teraz jestem najbardziej wchłonięta w sport w porównaniu do poprzednich lat.

Wyjazd na Igrzyska był przełomem w twojej karierze?

Zdecydowanie tak. Było to bardzo gorzkie spotkanie z rzeczywistością, dużą lekcja, z której wyciągnęłam wnioski i staram się je wprowadzać stopniowo w życie. Myślę, że musiałam też dorosnąć do sportu, do trenowania i poświęcenia się. Wciąż nie jestem w stanie stwierdzić, ze oddaje się temu w stu procentach, ponieważ wiem jak to wygląda, a jak powinno wyglądać. Z każdym dniem staram się być mądrzejsza zawodniczką, świadomą tego co robi i jakie skutki się z tym wiążą. Wierzę, że pójdzie to wszystko w dobrym kierunku.

W Pjongczangu mierzyłaś w szóstkę. Nie udało się tego celu zrealizować, choć było blisko. Jak wspominasz te starty?

Z perspektywy czasu, wiem, ze szóstka na Igrzyskach była po prostu abstrakcją. Przemyślałam wszystko i wiem, że bardzo dużego przypadku potrzebowałabym, aby być w najlepszej szóstce. Starty, jako same starty, wspominam rzadko i niechętnie. Były one ciężkie, zarówno fizycznie, a w szczególności psychicznie. Cały wyjazd towarzyszyła mi sytuacja, gdy przed pierwszym startem zepsuł mi się karabin. Długo siedziało mi to w głowie i odbijało się na następnych startach. Wtedy też nie umiałam jeszcze, aż tak radzić sobie z takimi rzeczami. Po prostu byłam słabsza psychicznie, przez co trudno było mi się odbudować na kolejne starty. Można powiedzieć, że w Pjongczangu dostałam taki dzwonek, że albo biorę się za cięższą pracę i trenuję, albo kończę z tym i żegnam się ze sportem. Tutaj nie ma półśrodków, wóz albo przewóz.

Iweta Faron

Iweta Faron /fot. archiwum prywatne Iwety Faron/

Atmosfera Igrzysk cię przytoczyła, zafascynowała?

Atmosfera mnie zafascynowała. Fajnie było spotkać się z zawodnikami z innych dyscyplin ze wszystkich krajów. Nigdy nie mamy zawodów w jednym miejscu, wiec fajnie było poznać nowe osoby. Bardzo podobało mi się, że wszyscy byli jedna wielka całością, taką rodziną. Atmosfera z Igrzysk naprawdę jest niesamowita i nie jestem w stanie jej porównać do niczego.

Przez pierwsze sezony oglądaliśmy cię w biegach i biathlonie. Teraz wydaje się, że skupiasz się na biathlonie. Czemu akurat na tej dyscyplinie?

Biathlon zawsze był dla mnie tą ważniejszą dyscypliną. Bardzo dobrze czuję się na strzelnicy, strzelam też szybko, przez co mam odrobinę przewagi nad innymi rywalkami. Lubię też biathlon za to, że jest bardzo nieprzewidywalny. Wynik nie zależy tylko od biegu, lecz ważne jest też szybkie i skuteczne strzelanie. Dostarcza więcej emocji i adrenaliny, co po prostu lubię.

Twoją idolka jest Marit Bjoergen. Dlaczego właśnie ona?

Zawsze lubiłam ją oglądać w telewizji, gdy byłam dzieciakiem. Kojarzyła mi się z taką waleczną, silną kobietą. Osiągnęła duży sukces, była bardzo długo na szczycie i zawsze była tą, którą chciałam gdzieś naśladować, wziąć przykład z niej.

Ale zdajesz sobie sprawę, że w Polsce taka idolka jest mocno kontrowersyjnym wyborem? (śmiech)

Nie wiem, czy to kontrowersyjny wybór czy nie. Myślę, że w wyborze idola człowiek kieruje się swoimi przekonaniami, a nie ludźmi z całego kraju i ich zdaniem.


Iweta Faron. Parabiathlonistka i parabiegaczka narciarska. Paraolimpijka z Pjongczangu. Zajęła tam m.in. ósme miejsce w biathlonowym biegu na 10 km. W styczniu 2019 roku Iweta Faron odniosła życiowe sukcesy, stając dwukrotnie na podium Pucharu Świata w biathlonie w Altenbergu. Jej idolką jest Marit Bjoergen.

Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.

Więcej w Długie rozmowy