Znajdź nas

Felietony

Gdy diabeł ubiera się w ornat, czyli o „kibicach” kilka gorzkich słów

Część Polaków bardzo nie lubi wracać do niewygodnej dla siebie przeszłości. Teraz ten mały odsetek burzy się, gdy przypomnieliśmy, z jakim hejtem przed laty musiał zmagać się Kamil Stoch. Pytanie tylko dlaczego?

Polscy skoczkowie wygrali PŚ w Wiśle

W czwartek jeden z moich redakcyjnych kolegów – skądinąd świetny dziennikarz – napisał na prośbę czytelników tekst poświęcony mistrzostwom świata w lotach w Kulm w 2006 roku. Niezorientowanym należy przypomnieć, że ta impreza nie wyszła polskim skoczom. Indywidualnie wypadli słabo, a w drużynie zajęli ostatnie miejsce, przede wszystkim z powodu słabiutkich skoków Roberta Matei i Kamila Stocha.

Po tych mistrzostwach w polskim internecie – jak to zwykle bywa w takich sytuacjach – wylało się szambo. Na Mateję i Stocha spadł olbrzymi hejt. I ten tekst to właśnie przypomina. Pokazuje jak jeden zły skok sprawił, że młodziutki Kamil Stoch znalazł się pod pręgierzem kibiców. W tym artykule nie ma żadnych ocen czy własnych opinii. Są za to fakty i jestem w szoku, że fakty kogoś zabolały.

Po publikacji tego tekstu przeczytałem kilka komentarzy, krytykujących ten tekst. Na szczęście było ich niewiele, co świadczy to o tym, że większość naszych czytelników nie ma klapków na oczach i nie boi się trudnych tematów. Chwała wam za to!

Ale przyznam, że te krytyczne komentarze mnie zbulwersowały. Czytam, że to szukanie sensacji i zastanawiam się, serio? Gdyby ten tekst był nastawiony na sensację autor napisałby w tytule „Kamil Stoch ofiarą hejterów” czy coś takiego. Klikalność byłaby zagwarantowana. Czy tak zrobił? Nie. Zresztą idąc tym tropem szukaniem sensacji byłoby informowanie o tym, jak kibice przed laty w Harrachovie obrzucili śnieżkami Svena Hannawalda.

Czytam, że niepotrzebnie wygrzebuje się sprawy z przeszłości i włos mi się jeży na głowie. Okej, ta sprawa dotyczy sportu, ale co jeśli ci ludzie myślą tak samo też w przypadku historii? Mamy nie rozliczać trudnej i bolesnej przeszłości, bo nie? Otóż chyba nie tędy droga. Warto do tej przeszłości się odnosić, bo można wyciągnąć z niej wiele przesłań.

A ten tekst niesie naprawdę wielką wartość, przemyconą w podprogowym przekazie. Pokazuje w końcu jak bardzo może ranić słowo. Ktoś kto pisze chamskie uwagi w internecie nie zdaje sobie sprawy, że ten kto je odbiera może poczuć się nimi bardzo dotknięty. Sportowiec to nie jest robot. To człowiek z uczuciami. Czy ktoś się zastanawiał nad tym co czuje Robert Mateja, gdy życzono mu po Sapporo śmierci albo wszystkich nieszczęść? Jedni puszczą to płazem, drudzy będą płakać do poduszki, choć się do tego nie przyznają. A znam wiele takich przypadków.

Cieszę się, że przypomniano tamte wydarzenia z 2006 roku. Wiecie dlaczego? Bo jak na dłoni pokazują, że nikogo nie wolno skreślać po jednym niepowodzeniu. Że każdy zasługuje na szansę. Dowodzą też temu, że gdy komuś nie idzie, trzeba go wspierać, a nie podkładać nogę. To dotyczy tak sportu, jak i życia. Szkoda, że niektórzy tego nie rozumieją.

Ten tekst pokazał, że nawet Kamil Stoch, który dzisiaj jest uwielbiany, nie miał wcale łatwej drogi. Że i on bywał obrzucany błotem. Starsi kibice pamiętają zresztą, że tak było nie tylko po sławetnym Kulm. I aż dziw bierze, jak wielu tych hejterów, po pierwszych sukcesach przyodziało ornament i tworzy teraz grupę najwierniejszych fanów. To zresztą u nas standard. Powie wam o tym każdy sportowiec, choć żaden nie zrobi tego oficjalnie.

Bardzo dobrze się stało, że ten tekst powstał. Szkoda tylko, że udowodnił, że wielu wciąż musi odrobić lekcję z tamtych wydarzeń.

Miłośnik mediów i sportu. Wychował się na koszykarskich popisach Michaela Jordana i okrzyku "hej, hej tu NBA". Współpracownik "Magazynu Sportowiec".

Więcej w Felietony