Magazyn Sportowiec – wywiady, analizy, komentarze sportowe

„Każdy skok do wody to skok w przyszłość”. Niezwykła opowieść wigilijna Wojciecha Makowskiego

Wojciech Makowski ze swoimi medalami mistrzostw świata /fot. archiwum prywatne Wojciecha Makowskiego/

Przemysław Paszowski: Czujesz już ten świąteczny klimat?                                                                                  Wojciech Makowski: No pewnie. W domu w Kielcach rodzice czekają z ubieraniem choinki na mnie. W Warszawie stoi już ubrana. Moja dziewczyna Magda przystroiła ją jeszcze zanim wróciłem z Meksyku. Święta wiszą w powietrzu.

Lubisz ubierać choinkę?

Zdecydowanie.

Jak będzie wyglądała twoja wigilia?

Razem z moją dziewczyną spędzę ją u rodziców w Kielcach. U nas jest taki fajny zwyczaj, że na kolację przychodzą też znajomi.

Czyli przy stole zasiądzie spora gromadka…

Kilkanaście osób. Dzięki temu w domu tworzy się bardzo fajny, ciepły klimat. To jest taka biesiada wigilijna. Naprawdę ten wieczór ma niezwykły urok.

Na stole jest dwanaście potraw?

Nie wiem czy akurat dwanaście, ale im więcej tym lepiej (śmiech).

Na które z dań czekasz najbardziej?

Zdecydowanie na pierogi mojej mamy! Będę jadł je do bólu! (śmiech)

Tradycyjnie, z kapustą i grzybami?

Oczywiście, ale tymi z samymi grzybami też nie pogardzę (śmiech).

Czyli żaden makowiec nie wchodzi w grę?

To na deser (śmiech). Będzie też zupa grzybowa, bo ona u nas raczej wygrywa z barszczem.

I tak bez ryby?

Ależ będzie karp! Tyle tylko, że ja nie jestem fanem ryb. Ości za bardzo mnie irytują.

Czy ty jako sportowiec możesz sobie pofolgować w święta czy jednak dieta to podstawa?

W święta jem do bólu (śmiech). Pływanie wymaga wiele poświęceń, ale ma to plus – wszystko się spali.

Wigilia czy ogólnie święta to jest jakiś wyjątkowy czas dla ciebie?

Na pewno tak. Święta są symbolem rodzinnej atmosfery. To także jedyny moment w roku, gdy ludzie są dla siebie mili i to tak zupełnie szczerze. Szkoda, że ta wyjątkowa atmosfera nie może trwać przez cały rok.

A co dostaniesz pod choinkę?

Zobaczymy co wymyśli Gwiazdka. Bo u nas to właśnie ona rozdaje prezenty.

Czy jest coś co chciałbyś szczególnie dostać?

Nie mam jakichś szczególnych oczekiwań. Chyba już dorosłem. Kiedy byłem mały to zwracałem uwagę na prezenty. Uwielbiałem dostawać jakieś samochody czy klocki LEGO. Teraz cieszę się bardziej z atmosfery świąt i tego, że mogę spędzić ten czas z bliskimi.

Wojciech Makowski uwielbia Boże Narodzenie /fot. archiwum prywatne Wojciecha Makowskiego/

Sprawiasz wrażenie rodzinnego człowieka.

Bo taki jestem. Uważam, że siła tkwi w rodzinie. Mimo że od ponad sześciu lat mieszkam w Warszawie to dbam jak tylko mogę o te relacje.

Czym dla ciebie jest rodzina?

To najbliżsi mi ludzie. Dzielę się z nimi wszystkimi swoimi radościami i smutkami. Zawsze mogę na nich polegać i na nich liczyć. Motywują mnie do dalszych działań. Ważne jest aby mieć obok siebie takich ludzi.

A dziewczyna?

To wspaniała sprawa, że na co dzień jest ktoś kogo darzysz wyjątkowym uczuciem. Wspieramy się nawzajem, przeżywamy lepsze i gorsze chwile. Codziennie się śmiejmy. To cudowne, że jest ktoś z kim mogę dzielić całe swoje życie.

Długo już jesteście parą?

Ponad cztery lata.

To może niebawem jakieś zaręczyny? Święta to idealny czas na takie decyzje (śmiech).

(śmiech) Wszyscy mówią mi o tym już coraz głośniej. Niebawem trzeba będzie poważnie się pochylić nad tym tematem!

„Zmian nie należy się bać, mamy z nimi do czynienia przez całe życie”

Wyobrażasz siebie już teraz jako męża, ojca czy chciałbyś jeszcze nacieszyć się młodością?

Czuję się bardzo młodo. Ale to wynika z tego, że planuję żyć do dwusetki, więc w wieku dwudziestu pięciu lat nie mogę czuć się staro (śmiech). A co do tych wyobrażeń… Chyba nie ma sensu za bardzo dywagować na ten temat. Gdy przyjdzie taki moment to po prostu wejdzie się w nową rolę i tyle. Trzeba będzie się odnaleźć w nowej sytuacji.

Nie przeraża cię ta wizja?

Zmian nie należy się bać, mamy z nimi do czynienia przez całe życie. My sami też się zmieniamy z wiekiem.

Wróćmy do prezentów. Powiedziałeś, że nie masz większych oczekiwań. Może więc te medale, które wywalczyłeś w Meksyku należy potraktować jako twoje własne świąteczne prezenty?

Gdyby patrzeć na to w takich kategoriach, byłyby to prezenty nie tylko na te święta, ale też na te kilka wstecz i do przodu.

Ale wywalczenie tych krążków kosztowało cię w tym roku bardzo dużo.

To prawda. Na przełomie lipca i sierpnia byłem niemal pewny, że nie polecę na tę imprezę. Przytrafiła się kontuzja barku, groziła mi operacja. Chciałem odpuścić ten start, żeby się doprowadzić do stanu używalności. Miałem jednak ogromne szczęście, bo trafiłem do Carolina Medical Center. Tam zajęli się mną doktor Krzesimir Sieczych i fizjoterapeuta Marcin Kotlarski. I oni postawili mnie na nogi. Po wywalczeniu złota napisałem nawet Marcinowi, że ten medal ma jego odciski palców.

Wojciech Makowski odbiera medal Igrzysk Paraolimpijskich w Rio de Janeiro

Mówisz, że chciałeś odpuścić. Wielu nie odpuszcza nawet kosztem zdrowia.

Może i tak, ale dla mnie zdrowie jest najważniejsze. Nie można robić niczego za wszelką cenę. Kocham sport, ale wiem, że kiedyś będę starszy. Nie chcę się wtedy rozlecieć.

Wspomniałeś z uznaniem o lekarzach…

Na początku stawiano różne diagnozy. Jeden lekarz mówił, że potrzeba operacji, drugi dawał zakaz jakiegokolwiek treningu. Doktor Sieczych powiedział, że owszem potrzeba rehabilitacji, ale mogę pojechać na te mistrzostwa. To był jedyny lekarz, który mi dał tę nadzieję.

Zaufałeś mu?

W stu procentach! Ja naprawdę wątpiłem. Mówiłem „doktorze odpuszczamy”. Ale on się upierał, że damy radę. Gdyby nie jego determinacja i wiedza to nie byłoby mnie na tych mistrzostwach.

Nie byłoby cię tam też, gdyby nie trzęsienie ziemi. To przez to wydarzenie przesunięto mistrzostwa.

To prawda. Inaczej w ciągu miesiąca nie doszedłbym do siebie. A tak zdążyłem. Nie chciałbym żeby to źle zabrzmiało, bo to była ogromna tragedia, ale chyba jestem jedynym człowiekiem, który mógł wyciągnąć z tego jakikolwiek pozytyw.

„Pływam, bo uwielbiam mieć w życiu cel”

Jakie to uczucie słuchać „Mazurka Dąbrowskiego” z perspektywy triumfatora? To pytanie często jest zadawane w takich rozmowach, ale jest ono ważne, bo każdy inaczej przeżywa te chwile.

Ja czuję ulgę, potężną ulgę. Po mnie tego nie widać, ale przygotowanie do zawodów kosztuje mnie wiele emocji. To obciążenie psychiczne jest duże. Stąd ta ulga. Ona jest połączona z myślą, że dla takich chwil naprawdę chce się żyć.

A będzie tych chwil więcej?

Chciałbym, ale nie mogę dać takich gwarancji. Nikt nie może. Nie czuję się jeszcze spełniony i będę mocno trenował aby powtórzyć te sukcesy.

Te medale z Meksyku mają większą czy mniejszą wartość od srebra z Igrzysk Paraolimpijskich w Rio de Janeiro?

Staram się nie dyskryminować żadnego medalu. Każdy krążek ma swoją historię. Każdy z nich wywalczyłem w inny sposób. Z każdym mam jakieś skojarzenia.

Ty jednak chyba nie pływasz dla sukcesów…

Pływam, bo uwielbiam mieć w życiu cel. To dla mnie pasja i praca. Idealne połączenie. Nie widzę lepszego sposobu na życie.

Jak często trenujesz?

Dwa razy dziennie po dwie godziny. Przez ostatnie trzy miesiące przez kontuzję trenowałem raz dziennie. Pływanie jest rzemieślniczym sportem. Woda wymaga tego, żeby w niej posiedzieć.

Podczas jednych z zawodów /fot. archiwum prywatne Wojciecha Makowskiego/

Wielu po czasie ma już jej dość.

Woda nie jest naturalnym środowiskiem dla człowieka. Chlor działa na skórę, przesusza twarz, robi się siano z włosów. Nie dziwię się, że ludzie, którzy pływają po kilkanaście lat mają dosyć wody.

Ale ty jej nie masz dosyć?

Nie, ja nie jestem na tym etapie. Chętnie jeszcze trochę popływam.

Powiedziałeś kiedyś, że „każdy skok do wody to jest skok w przyszłość”. To bardzo fajne słowa, ale co ty przez nie właściwie rozumiesz?

Za każdym razem, gdy skaczę do wody to po to żeby płynąć jak najszybciej. Robię to po to, żeby poprawiać wyniki, łamać kolejne bariery. Kiedy już wynurzam się z wody to jestem już w tej przyszłości. Pływanie jest dla mnie formą wolności, wyzwaniem.

Co ci dał sport?

Poczucie, że mogę dzięki własnej pracy stawać się coraz lepszy. Dzięki niemu uświadomiłem sobie, że jestem w stanie sam zapracować na swój sukces.

A dlaczego właśnie pływanie?

Mam ten sport gdzieś we krwi. Mój tata z bratem też byli pływakami. Nauczyłem się pływać, gdy miałem kilka lat. To pływanie zawodowe pojawiło się znacznie później. Początkowo zresztą podchodziłem do niego z rezerwą. Nie zabierałem się za pływanie zawodowe z myślą o Igrzyskach Paraolimpijskich. One może były jakimś celem, ale nie obowiązkiem. Ja raczej chciałem się w coś zaangażować. Być członkiem większej społeczności. Przynależność to coś cholernie ważnego. To mnie uskrzydliło. Otworzyłem nowy etap w życiu. Podjąłem to ryzyko.

Ryzyko?

Tak, bałem się, że nie wyjdzie. Przerażała mnie wizja rozczarowania. Nie chciałem żyć ze świadomością, że nie dałem rady.

„Poznałem świat wzrokiem na tyle, że się nim zafascynowałem”

Jak często jesteś rozczarowany sobą?

Często… Naprawdę. Chciałbym coś robić lepie, być szybszym, mniej się męczyć. Ciągle się o coś siebie czepiam. Tak już mam z natury.

Nauczyłeś się pływać mniej więcej w tym samym okresie, gdy straciłeś wzrok…

Przestałem widzieć, gdy miałem siedem, osiem lat.

Pamiętasz jakieś obrazy z dzieciństwa?

Zdążyłem poznać barwy, zarysy kształtów twarzy. Poznałem świat wzrokiem na tyle, że się nim zafascynowałem, ale też nie zniechęciłem. Urodziłem się jednak z na tyle dużą wadą wzroku, że nigdy się nie opierałem na tym zmyśle. Kiedy całkowicie straciłem wzrok nie było dla mnie wielkiej różnicy.

Nie bałeś się wtedy codziennego życia?

Pewne sytuacje mnie wkurzały. Irytowałem się, gdy koledzy umawiali się, żeby pograć na komputerze albo pobiegać po boisku. Ja nie mogłem tego robić. Ale zawsze potrafiłem to sobie zrekompensować. Uwielbiałem bawić się klockami, samochodami. Uczestniczyłem we wszystkich zabawach, w których mogłem wziąć udział. Kiedy jeszcze słabo widziałem, jeździłem nawet na rowerze. W żadnym stopniu nie wychowywałem się inaczej niż moi rówieśnicy. To zasługa moich rodziców. Im to zawdzięczam. Jeśli rodzic będzie obchodził się z niewidomym dzieckiem jak z jajkiem to ono będzie się zachowywało jak jajko. Wiadomo, że czasem się przewróciłem, skaleczyłem. Ale jaki mały chłopiec tego nie doświadczył?

Mały Wojtek /fot. archiwum prywatne Wojciecha Makowskiego/

Znowu wracamy do rodziny…

Sam widzisz, wszystko wokół niej się kręci. Rodzice od małego mnie uczyli, że to nie koniec świata i trzeba brać z życia jak najwięcej. Od początku chcieli, żebym żył jak pełnosprawny. To oni nauczyli mnie akceptacji tej sytuacji, bo sami się z nią wcześniej pogodzili. Jeśli dziecko wie, że rodzic coś akceptuje to ono też automatycznie to robi, ponieważ się na nim wzoruje.

Rodzice tłumaczyli ci kiedyś dlaczego tak się stało?

Mówili, że urodziłem się z chorymi oczami. Nie szukali jakichś filozoficznych tłumaczeń. Raczej wyjaśniali, że większość ludzi widzi, ale są też i tacy, którzy są niewidomi. Po prostu…

Nie pytałeś „dlaczego ja”?

To pytanie nigdy nie padło. Może była chwila smutku, gdy lekarz poinformował nas, że na ten moment nie da się wyleczyć oczu i nie będę widział. Ale to było dosłownie kilkanaście minut.

Powiedziałeś „na ten moment”. Czy to oznacza, że jest szansa na odzyskanie wzroku w przyszłości?

Wszystko zależy od rozwoju okulistyki. To w końcu jedna z najprężniej rozwijających się dziedzin medycyny. W moim wypadku w grę wchodzi tylko przeszczep oka. Z powodu pracy na nerwach jest to jednak bardzo skomplikowana i trudna operacja. Czas pokaże, może kiedyś się uda. Ja na to nie czekam. Nauczyłem się żyć bez wzroku. Może ci się to wyda dziwne, ale nie wiem czy chciałbym w ogóle widzieć.

„Chciałbym zobaczyć twarze bliskich czy poprowadzić samochód”

Dlaczego?

Nie wiem czy byłbym w stanie odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Zastanawiam się czy potrafiłbym znieść to wszystko, czy bym nie zwariował.

Brzmisz jak ze scenariusza „Dotyku miłości”.

Nie widziałem jeszcze tego filmu. Ale wiem na pewno, że nauczyłem się żyć bez wzroku. Jest mi dobrze z tym co mam i nie wiem czy chciałbym uczyć się życia na nowo. Chyba jestem już za stary na takie ryzyko.

I naprawdę nie masz czasem myśli, że byłoby fajnie widzieć?

Wiadomo, że czasem pojawiają się takie refleksje. Chciałbym zobaczyć twarze bliskich czy poprowadzić samochód. Ale jeśli to się nie uda, to nie będę sobie rwał włosów z głowy, bo przecież i tak naturalnie wyłysieję (śmiech).

Co byś chciał zobaczyć zaraz po odzyskaniu wzroku?

Twarze bliskich. Bez dwóch zdań.

Czy osoby niewidome mają sny?

Tak, mam normalnie sny. Jednak w nich też nie widzę. To się dzieje w mojej wyobraźni, ale jakby nie przede mną.

Czyli nawet we śnie nie zobaczysz twarzy rodziców?

Niestety nie.

A co ci się dzisiaj śniło?

Może to zabrzmi jak zboczenie zawodowe, ale śniło mi się, że zaczyna się sezon i mam iść na pierwszy trening po wakacjach. Ale to był mimo wszystko dość dziwny sen.

Wojciech Makowski podczas Balu Mistrzów Sportu /fot. archiwum prywatne Wojciecha Makowskiego/

Dlaczego?

Bo byłem na wypasionym basenie z ruchomymi schodami.

Może to jakaś metafora drogi na szczyt?

Akurat jechałem w dół (śmiech).

To przyjmijmy, że sny są odwrotnością rzeczywistości (śmiech).

Obyś miał rację!

A teraz na poważnie. Czy twoje codziennie życie różni się czymś od życia osób widzących?

Myślę, że niczym. Tak samo muszę umyć naczynia, posprzątać mieszkanie, wyrzucić śmieci. Nie ma żadnej taryfy ulgowej tylko dlatego że nie widzę.

To wszystko jednak ma miejsce w domu. Czy po wyjściu na ulicę nie czujesz jakiegoś niepokoju?

Nie obawiam się kompletnie niczego. Wiem, że gdy będę miał jakiś problem mogę poprosić kogoś o pomoc. Nie krępuje mnie to.

„Gdy pozbyłem się tego wstydu to stałem się totalnie wolnym człowiekiem”

Niepełnosprawni często się wstydzą.

Ja kiedyś też się wstydziłem. Krępowało mnie chodzenie z białą laską. Czułem się z tym niekomfortowo. Miałem poczucie, że się wyróżniam w tłumie, a ja wolałem się nie rzucać w oczy. Ale gdy pozbyłem się tego wstydu to stałem się totalnie wolnym człowiekiem. Zbudowałem pewność siebie.

Wielu podchodzi do osób niepełnosprawnych z dużym politowaniem. To chyba nie jest jednak dobry stosunek.

Zgadzam się. Takie podejście nie powoduje, że taka osoba czuje się lepiej, tylko gorzej. W Polsce do niepełnosprawnych podchodzi się dwojako. Albo traktuje się ich właśnie jak poszkodowanych przez życie albo robi się z nich bohaterów jakby robili nie wiadomo jakie rzeczy. To są szkodliwe skrajności. Trzeba to wyśrodkować. Świadomość ludzi jest dosyć niska.

Ale to chyba też się zmienia.

Na pewno zmienia się podejście samych niepełnosprawnych. Na ulicach jest ich znacznie więcej niż kiedyś. Ci ludzie zauważyli, że są dla nich możliwości i zaczęli wychodzić z domu. Mamy pewne ograniczenia, ale one nas nie dyskwalifikują z normalnego życia. Jeśli my zaczniemy akceptować samych siebie to inni też nas zaakceptują.

W studiu muzycznym /fot. archiwum prywatne Wojciecha Makowskiego/

Ten wątek pojawia się też w twojej twórczości. Nie każdy wie, że twoją pasją jest muzyka.

A dokładniej rap. Ta fascynacja muzyką zaczęła się nawet dużo wcześniej niż pływanie zawodowe. To właśnie rap był tym co chciałem rozwijać w pierwszej kolejności. Myślałem, że pójdę w tę stronę. Priorytety się jednak zmieniły. Niemniej cały czas pamiętam o rapie. Lubię pisać, tworzyć. Właśnie kończę prace nad płytą.

Czemu właściwie rap, a nie na przykład rock?

Może dlatego że rockman powinien już umieć śpiewać (śmiech). A tak na serio, odpowiada mi rap. Słuchając muzyki zawsze zwracam uwagę na tekst. Strasznie mnie irytuje, gdy piosenka ma fajną melodię, ale beznadziejne słowa. A w rapie najważniejszy jest tekst. I ta dowolność przekazu.

Czy rap jest dla ciebie sposobem na wyrażenie siebie?

Zdecydowanie! Mogę powiedzieć wszystko co myślę na każdy temat. Ja bardzo cenię sobie wolność słowa, myśli. W rapie nie mam żadnych ograniczeń.

„Człowiek boi się tego czego nie zna albo czego nie rozumie”

A wyobrażasz sobie siebie na jakichś koncertach, czy jednak wolałbyś pozostać w studio?

Do niedawna uważałem, że koncerty są wykluczone. Jest na nich za duży hałas, a ja go nie lubię. Mało tego, że nie widzę to jeszcze nic bym nie słyszał. Takie odcięcie od świata jest bardzo niekomfortowe. Ale ostatnio zacząłem brać pod uwagę koncerty. Czemu by nie spróbować? Parę lat temu też nie wyobrażałem sobie startu na międzynarodowych zawodach…

Bałeś się?

Raczej tak. Człowiek boi się tego czego nie zna albo czego nie rozumie. Gdy nabierze się już doświadczenia to ta niepewność znika. Myślę, że podobnie byłoby z koncertami. Gdyby pojawił się ktoś kto wiedziałby jak mi pomóc to myślę, że mógłbym spróbować.

Jakie są twoje najbliższe plany poza świętami?

Na pewno Sylwester. Spędzę go z dziewczyną i znajomymi u nas w mieszkaniu w Warszawie.

Domówka?

Tak. Domówki są najlepsze, bo nie jest za głośno. A gdyby było to mogę wyjść albo wyłączyć wszystkim muzykę (śmiech).

Chyba nie znasz zasady, że najlepsze domówki to wszystkie te, których nie robi się u siebie.

Oj, znam! Ale wierzę w swoich znajomych. Poza tym jest jeden plus. Nie muszę nigdzie wracać po imprezie. Do łóżka jest bardzo blisko (śmiech).

Już niedługo powrót do wody /fot. archiwum prywatne Wojciecha Makowskiego/

A co po Sylwestrze?

Jadę z dziewczyną na kilka dni do Pragi. Byłem tam już kiedyś z rodzicami, ale chyba wtedy chodziłem jeszcze do podstawówki.

Zadałem to pytanie z myślą o planach sportowych, a ty tylko o imprezach.

(śmiech) Nie masz co się dziwić, ponieważ po raz pierwszy święta i Nowy Rok nałożyły się na moje sportowe wakacje. Ale już niedługo trzeba będzie wrócić do treningów. Ja nigdy nie zakładam planów minimum ani maksimum. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Z tego co mówisz mam wrażenie, że ty jesteś bardzo szczęśliwym człowiekiem.

Pewnie, że jestem! Przyznaję to z pełną odpowiedzialnością. Moje życie jest takie jakbym chciał. Nie mam żadnych powodów do narzekań.

Cieszysz się każdym dniem…

Sztuką jest tak ułożyć swoje życie, żeby przynosiło ono radość. Trzeba żyć tak jak się chce. Nic na siłę. A potem brać z tego życia ile wlezie.

Twoje podejście może stać się inspiracją dla wielu ludzi, którzy się boją, wstydzą…

Będę się cieszył, jeśli przekonam kogokolwiek do tego, że ma wpływ na swoje życie. I to niezależnie od stanu w jakim się znajduje. Życie to nie jest ciąg zaplanowanych zdarzeń. Każdy ma w sobie potencjał. Trzeba go tylko odkryć. Nie trzeba być sportowcem. Można zostać świetnym fachowcem czy artystą. Trzeba odnaleźć swoją drogę w życiu.