Magazyn Sportowiec – wywiady, analizy, komentarze sportowe

Niepełnosprawni sportowcy znów walczą z problemami. Janusz Kozak: chcemy stworzyć Polski Związek Rugby na Wózkach

Szymon Kastelik: Już samo rugby jest w Polsce jeszcze dosyć anonimową dyscypliną sportową, a co dopiero rugby na wózkach. Mógłby pan wyjaśnić zasady i pochodzenie tego sportu?
Janusz Kozak: To jest dosyć specyficzny sport. Łączy w sobie elementy koszykówki, futbolu amerykańskiego i hokeja na lodzie. Gramy na boisku do koszykówki dwadzieścia osiem metrów na piętnaście. Oczywiście na hali sportowej. Mamy specjalne wózki: defensywne i ofensywne. Na nich siedzą zawodnicy, którzy mają tak naprawdę różne niepełnosprawności. Od złamania kręgosłupa w odcinku szyjnym po amputację, stwardnienie rozsiane, porażenie rdzenia.

Każdy zawodnik ma swoją klasyfikację zdrowotną. Jej skala wynosi od pół punktu do trzech i pół. Na boisku gramy po czterech zawodników, ale łączna punktacja zdrowotna drużyny na boisku nie może być większa niż osiem punktów. Chyba, że na boisku jest kobieta, wówczas osiem i pół punktu. Gramy cztery kwarty po osiem minut. Mecz trwa około półtora godziny, ponieważ czas w przerwach gry jest zatrzymywany. Zdobywamy punkty poprzez przejechanie przez linię bramkową, która wyznaczona jest słupkami. Jej długość wynosi osiem metrów.

Mecz rozpoczyna się tak jak w koszykówce, czyli od rzutu sędziowskiego. Drużyna posiadająca piłkę ma czterdzieści sekund na zakończenie akcji, dziesięć sekund na podanie lub kozioł, dziesięć sekund na wyprowadzenie piłki za linii bocznej lub końcowej boiska i dwanaście sekund na wyprowadzenie piłki z własnej połowy.

Jest to tak samo kontaktowy sport jak oryginalne rugby?

Oczywiście są zderzenia, upadki zawodników i faule, za które można iść na minutową karę. Jest to naprawdę kontaktowy sport. Podstawą w tym sporcie jest ustawienie wózka w ataku i obronie. Ponieważ jedne wózki mają dyszel, coś na wzór zderzaka, a drugie są opływowe.

I są to te różnice pomiędzy wózkami ofensywnymi i defensywnymi?

Tak. Wystarczy wyszukać w internecie zdjęcia tych wózków i zobaczyć ich charakterystykę.

Strzelam, że taki sprzęt nie jest tani.

Jeden wózek kosztuje trzydzieści – trzydzieści pięć tysięcy złotych.

Reprezentant Polski w walce o piłkę /fot. Karol Malec/

A jak został pan trenerem polskiej reprezentacji?

Oj to jest długa historia. W tym sporcie jestem już od osiemnastu lat. Pojechałem kiedyś na praktyki na obóz z osobami niepełnosprawnymi i tam zostałem wciągnięty w sędziowanie w tym sporcie. Później w 2005 roku trafiłem do kadry Polski, ale jako mechanik. Później byłem fizjoterapeutą, a jeszcze później założyłem swój klub w Mikołowie. W 2008 roku musiałem wybrać pomiędzy sędziowaniem a byciem asystentem w kadrze Polski pod wodzą bardzo dobrego trenera z Ameryki, który wyjaśnił nam na czym to wszystko polega. Następnie zostałem asystentem kolejnego trenera z Niemiec. Ale już od 2014 roku jestem sam szkoleniowcem.

Czyli jak wynika z pana historii, nie jest to nowa dyscyplina sportowa, która dopiero gdzieś teraz ma swoje początki w naszym kraju?

Tak! Rugby na wózkach w Polsce gości od 1997 roku dzięki Fundacji Aktywnej Rehabilitacji i jej prezesowi Rafałowi Skrzypczykowi. Ponieważ kiedyś ten sport był dla ludzi ze złamaniem kręgosłupa i porażeniem rdzenia w odcinku szyjnym. Są to specyficzne niepełnosprawności, przy których ulegają zanikowi niektóre mięśnie, zwłaszcza prostowniki: triceps, mięśnie brzucha oraz także brak czucia i termoregulacji. I właśnie takie osoby nie mogły grać w koszykówkę. Dlatego powstała dla nich taka alternatywa. Ale teraz w ten sport wchodzą również inne niepełnosprawności, pod warunkiem, że zawodnik ma porażone lub uszkodzone trzy kończyny i zostanie oceniony przez panel klasyfikujący.

Jak wygląda dzisiaj sytuacja tego sportu w Polsce?

Ogólnie mamy czternaście drużyn z dwunastu klubów, bo dwa kluby wystawiają dwie ekipy. Nasza liga jest w Europie druga co do wielkości. Niemcy mają najwięcej zespołów, bodajże około trzydzieści. Zawodników u nas jest około stu trzydziestu.

Ale i tak mimo wszystko w ostatnim czasie musieliście zbierać jako reprezentacja pieniądze przez Internet, aby wyjechać na MŚ, ponieważ Ministerstwo Sportu pokryło tylko część kosztów. Nie jest to trochę bolesne, że wciąż zaniedbuje się niepełnosprawnych sportowców w takich sprawach?
Jasne, że jest to bolesne. Powiem nawet, że jest to dosyć niesprawiedliwe. Jeżeli mówimy o Ministerstwie, to ono nas bardzo dobrze finansuje, tylko też nie może nakładać większych środków tylko na jedną dyscyplinę i ja to rozumiem. Ale na przykład w tym roku dostaliśmy do czerwca pięćset tysięcy złotych. Z tej sumy musieliśmy zorganizować zgrupowania do turnieju kwalifikacyjnego, a sam turniej kwalifikacyjny w Szwajcarii kosztował nas ponad dwieście tysięcy złotych. Jedno zwykłe zgrupowanie kosztuje około dwadzieścia tysięcy złotych. Plus do tego dochodzi zakup sprzętu typu rękawice do gry, taśmy, kleje, specjalne opony, dętki, ubezpieczenia. To naprawdę dużo kosztuje.

Po turnieju kwalifikacyjnym zabrakło nam po prostu tych środków. Napisaliśmy pismo do Ministerstwa i dostaliśmy na początku na turniej mistrzowski sto tysięcy złotych. To oczywiście był dobry zastrzyk gotówki, ale to jest tak naprawdę nic, jeżeli za ten turniej musimy zapłacić około trzysta sześćdziesiąt tysięcy złotych. Musimy opłacić wszystko, nawet przeloty sędziów, ponadto złożyć się na obiekt sportowy oraz zakwaterowanie i wyżywienie.

Musieliśmy stworzyć tę zbiórkę internetową, chociaż nie chcieliśmy robić tej akcji, ale byliśmy zmuszeni. Chcieliśmy też udowodnić sobie, że jesteśmy w stanie to osiągnąć. I to co się wydarzyło, to było dla nas niesamowite. W przeciągu dziesięciu dni zebraliśmy sto sześćdziesiąt tysięcy złotych. Ale tak naprawdę to dzięki mediom. I tutaj jest właśnie istota całej sprawy. Ponieważ jeśli każda dziedzina sportu byłaby troszeczkę bardziej promowana w mediach, żeby były na przykład pokazywane mecze lub przekazywane informacje, chociażby raz w miesiącu, to przyciągnęłoby to sponsorów. Nie mówię tu tylko o naszej dyscyplinie, ale na przykład o futsalu niepełnosprawnych, gdzie mamy świetne wyniki, ale jest w Polsce nieopłacalny.

Dzięki nagłośnieniu naszej zbiórki dostaliśmy pieniądze od Fundacji Anny Dymnej, Fundacji PZU, Ministerstwo dało ponownie sto pięćdziesiąt tysięcy złotych. Możemy teraz zamknąć budżet na mistrzostwa, ale tak naprawdę potrzebujemy pieniędzy także na okres od września do końca grudnia. Bo po tym turnieju zaczynamy tak zwaną misję Tokio. Będziemy przygotowywać się do przyszłorocznych Mistrzostw Europy, bo tam są bezpośrednie kwalifikacje do Igrzysk Paraolimpijskich. I to jest nasz cel, ale do tego potrzeba znowu bardzo dużo środków finansowych.

Najwięcej brakuje nam zawsze na wyjazdy oraz granie z innymi drużynami i w rezultacie zdobywania poprzez takie mecze doświadczenia. Nie mamy na to pieniędzy. Przygotowując się do turnieju kwalifikacyjnego czy teraz do mistrzostw, trenujemy wyłącznie między sobą. Dlatego jest to dla mnie spory sukces, że w kwalifikacjach zajęliśmy trzecie miejsce.

Polska kadra / fot. Karol Malec

Właśnie jak wyglądał turniej eliminacyjny do mistrzostw świata?
Zgłoszonych były osiem drużyn, które stworzyły na dwie grupy. Trafiliśmy na Niemców, z którymi wygraliśmy. Później ze Szwajcarią przegraliśmy, a potem wygraliśmy z Kolumbią i wiedzieliśmy już, że awansujemy na turniej MŚ. W półfinale przegraliśmy z Irlandią. W meczu o trzecie miejsce znów wygraliśmy z Kolumbią. To drugi taki sukces, bo pierwszy raz graliśmy na mistrzostwach w 2010 roku. Wtedy w Kanadzie zajęliśmy ósme miejsce.

Czy sądzi pan, że uda się w tym roku pobić ten wynik sprzed ośmiu lat?
Myślę, że jesteśmy w stanie wyrównać to osiągnięcie, ale raczej nie poprawimy go. Niestety w klubach trenujemy raz w tygodniu, tylko Warszawa trenuje dwa razy. Głównie ze względu na to, że mówiąc kolokwialnie nie chcą nas na halach sportowych, bo to wózki, bo to osoby niepełnosprawne i tak trochę borykamy się z tym problemem. Na przykład mój klub z Mikołowa trenuje aż w Knurowie. To jest jakieś dwadzieścia pięć kilometrów. I takie są realia. Jeżeli mamy trening raz w tygodniu, to nie jesteśmy w stanie przygotować formy na mistrzostwa.

W klubach trudno wyszkolić zawodnika w przeciągu roku. Łatwo można sobie policzyć ile tych zajęć mamy, jeżeli pomnożymy dwanaście miesięcy razy cztery treningi. Przy takiej częstotliwości jest niemożliwe, aby zawodnik był dobrze przygotowany pod względem siły, kondycji i taktyki. Próbujemy nadrabiać to na zgrupowaniach kadry, które odbywają się dwa razy w miesiącu. Są to cztery dni: w środę przyjazd, po dwa treningi w czwartek, piątek i sobotę, a w niedzielę jeden trening i kończymy zgrupowanie obiadem.

Znów muszę poruszyć kwestię finansową. Pieniądze jakie mamy z Ministerstwa są wyłącznie na pierwszą kadrę. Nie możemy rozwijać zawodników tworząc kadrę B. Na przykład jeżeli chciałbym wciąż kogoś aspirującego do gry w reprezentacji, to muszę pozbyć się ze zgrupowania podstawowego zawodnika, aby zrobić nowemu miejsce. I tak zamyka się koło. Ale walczymy z tym systemem. Mamy takie marzenie, aby wybudować w Polsce obiekt sportowy typowy dla osób niepełnosprawnych. Ale czy się to uda? Nie wiem. W tamtym roku założyliśmy też związek sportowy. Teraz chcemy stworzyć Polski Związek Rugby na Wózkach. I wtedy powinno być już lepiej, jeżeli chodzi o finanse.

Czego wam zatem życzyć?

Zawsze mówię sobie, że każdy turniej ma swoje zasady. Nieważne czy zajmuje się siedemnaste miejsce w rankingu czy pierwsze. Wiem, że gdy wyjdziemy na boisko, to zrobimy wszystko, aby każdy mecz wygrać. A czy uda nam się to? Trudno powiedzieć. Potęgami na świecie są Australia, Japonia, Anglia, z którą zagramy. Będzie bardzo ciężko. Ale jak mówiłem. Zaczynamy potem Misję Tokio, więc na Mistrzostwach chcemy obić się o wszystkie najlepsze drużyny na świecie, żeby dobrze przygotować się na kolejne zawody. Życzę sobie, abyśmy do każdego meczu podeszli tak, jakby to miał być finał.