Magazyn Sportowiec – wywiady, analizy, komentarze sportowe

Cichy koniec obiecującej kariery. Katarzyna Karasińska: Nie dostałam wsparcia, gdy go potrzebowałam

Katarzyna Karasińska podczas Igrzysk Olimpijskich w Turynie /fot. archiwum prywatne Katarzyny Karasińskiej/

Przemysław Paszowski: Próżno szukać o pani jakichś bieżących informacji. Czym zajmuje się Katarzyna Karasińska po zakończeniu kariery? Wiem, że nie zrezygnowała pani z narciarstwa alpejskiego.

Katarzyna Karasińska: Po zakończeniu kariery zostałam trenerką w Klubie Sportowym Śnieżka Karpacz i zaczęłam trenować z młodzieżą w wieku trzynaście – siedemnaście lat. Trwało to tylko jeden sezon zimowy. Później zaczęłam prowadzić własną działalność gospodarczą, oczywiście związana ze sportem i przede wszystkim z narciarstwem i to robię do dziś. W roku 2013 zaczęłam współpracować z Klubem Narciarskim Wrocław i ta współpraca trwa cały czas. Na jeden sezon musiałam rozstać się z klubem ze względu na urodzenie córki. Jak pan słusznie zauważył z narciarstwem związana jestem cały czas. Z tą tylko różnicą, że teraz to ja przekazuję swoją wiedzę, doświadczenie i umiejętności młodym zawodnikom.

Łatwiej jest być zawodnikiem czy trenerem?

Gdy zaczynałam pracę jak trenerka wydawało mi się, że jest to łatwiejsze niż bycie zawodnikiem. Teraz myślę o tym trochę inaczej. Jest to z pewnością inny rodzaj pracy. Na wiele spraw patrzy się z innej perspektywy. Wcześniej jako zawodniczka nie byłam ich w stanie dostrzec. Wielokrotnie sobie powtarzam, że gdybym jako zawodniczka miała taką wiedzę i spojrzenie na temat trenowania, to istnieje prawdopodobieństwo, że moja kariera ułożyłaby się wynikowo inaczej. Ale jest to praca, która sprawia mi wiele radości i czuje się w niej spełniona. Wyniki zawodników, których szkolę są dla mnie najlepszym potwierdzeniem, że robię coś dobrze.

Dużo nerwów straciła pani podczas kariery zawodniczej?

Trudne pytanie. Zdenerwowanie towarzyszyło mi wielokrotnie, ale raczej w pozytywnym znaczeniu. Zdenerwowanie, które pojawia się przed zawodami lub w dniu zawodów, czy tuż przed startem, jest moim zdaniem wręcz pożądane. To takie wewnętrzne poczucie, że zaraz wydarzy się coś wielkiego.

Gdy zdecydowała pani o zakończeniu kariery poczuła pani ulgę?

W tamtym momencie decyzja o zakończeniu kariery była dla mnie najtrudniejszą w życiu. Złożyło się na to wiele różnych spraw. Czy poczułam ulgę? Częściowo tak. Jednak jeszcze długo po tym biłam się z myślami czy aby na pewno dobrze zrobiłam. Szybkie podjęcie pracy dalej związanej z narciarstwem mi pomogło. W jakimś stopniu przekonałam siebie, że decyzja o zakończeniu kariery była słuszna i właściwa.

Czy ta decyzja w pani długo dojrzewała?

O zakończeniu kariery wspominałam już pod koniec swojego ostatniego sezonu, czyli 2011/2012. Ostateczna decyzja zapadła jednak w czerwcu.

Przestała pani starować jeszcze mimo wszystko w dość młodym wieku.

Czy w młodym wieku, miałam już wówczas prawie trzydzieści lat. Myślę, że to już sporo jak na sportowca. Poza tym w tym wieku w głowie kobiety pojawiają się już też inne priorytety. Dodatkowo ostatnie dwa sezony nie należały do owocnych, jeśli chodzi o wyniki. Myślałam, że „dociągnę” jeszcze do Igrzysk Olimpijskich w Soczi. Jednak nie chciałam jeszcze raz przeżywać tych wszystkich złych emocji jakich doświadczyłam przy okazji przygotowań do Igrzysk w Vancouver.

Ma pani duży żal za tamten czas?

Na pewno mam ogromny żal do Polskiego Związku Narciarskiego za to, że się za mną nie wstawił. Zarówno związek jak i prowadzący mnie wówczas trenerzy nie podjęli żadnych działań, które pozwoliłby mi wziąć udział w Igrzyskach, pomimo że nie wypełniłam kryterium. Ja sama próbowałam walczyć w tej sprawie. Napisałam pismo do prezesa PKOl-u i zadeklarowałam, że pokryje wszystkie koszty związane z moim startem. Nie pomogło… Na podstawie rankingu FIS Polsce przysługiwały dwa miejsca. Na Igrzyska pojechała jednak tylko jednak zawodniczka (Agnieszka Gąsienica-Daniel – przyp. red.), która zresztą też nie wypełnia kryterium Polskiego Komitetu Olimpijskiego. To było dla mnie naprawdę bolesne doświadczenie. Bardzo się wtedy zawiodłam.

Katarzyna Karasińska wraz z członkami polskiej ekipy na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich /fot. archiwum prywatne Katarzyny Karasińskiej/

Pojawiły się wtedy myśli, żeby to wszystko rzucić?

Długo zastanawiałam się, czy jest jeszcze sens dalszego trenowania. Zdecydowałam, że jeszcze powalczę, ale nie z obecnym trenerem kadry. Jednak wiele zmian, brak budujących i motywujących wyników już niestety nie pozwoliło mi na powrót do czołówki światowej.

Wspomniała pani o PZN-ie. Myśli pani, że gdyby miała większe i długofalowe wsparcie ze strony związku to mogłaby z powodzeniem startować w zawodach jeszcze przez kilka sezonów?

O jakim wsparciu mówimy? Wtedy, kiedy go potrzebowałam, to go nie dostałam. A w sezonach przedolimpijskich, tak naprawdę wsparciem dla PZN-u był mój tata, który przez dziesięć lat sponsorował cała kadrę kobiet. To on pozyskiwał pieniądze na nasze szkolenie, wyjazdy czy pensje trenerów.

Jeszcze dziesięć lat temu widziano w pani wielki potencjał. Co się stało, że nie udało się tego potencjału w pełni wykorzystać? Czy właśnie wtedy najbardziej zabrakło wsparcia ze strony związku?

Bo ten potencjał we mnie był! Zabrakło może odpowiedniego wykorzystania tego potencjału, ale to leżało w kompetencjach trenerów. Z Rolandem Bairem osiągnęłam swoje najlepsze rezultaty. W sezonie 2004/2005 wygrałam klasyfikację Pucharu Europy w slalomie. To pod jego okiem w sezonie po raz pierwszy zakwalifikowałam się do drugiego przejazdu w Pucharze Świata. To on mnie wprowadził w ten narciarski świat i za to jestem mu bardzo wdzięczna. Później doszło do zmiany trenera. To był naprawdę błąd. Nowy trener zamiast mój potencjał wykorzystać, to moim zdaniem, nie miał na to żadnego pomysłu. W tej sytuacji PZN nie był w stanie pomóc.

Katarzyna Karasińska ze zwycięstwem w Pucharze Europy /fot. archiwum prywatne Katarzyny Karasińskiej/

Miała pani jednak w tym czasie bardzo wartościowe wyniki. Regularnie wchodziła pani choćby do trzydziestki na mistrzostwach świata.

Owszem. Sezony 2004/2005 i 2005/2006 i 2006/2007 były moimi najlepszymi. Można powiedzieć, że „zadomowiłam się” w trzydziestce Pucharu Świata. W grudniu 2006 roku zajęłam dwunaste miejsce w zawodach w Semmeringu. W Pucharze Świata to było moje najwyższe miejsce w karierze. W tamtym sezonie udało mi się zresztą zakwalifikować do finału Pucharu Świata. Wywalczyłam na nim czternaste miejsce. Wszystko funkcjonowało idealnie – współprac z trenerem, wzajemne zaufanie i wspólny cel. To właśnie może była recepta na te sukcesy? Do dzisiaj żadnej zawodniczce nie udało się nawet zbliżyć do tych wyników.

Czuje się pani sportowcem spełnionym?

Myślę, że tak, choć pewien niedosyt pozostał. Na pewno zakończenie kariery wyobrażałam sobie inaczej. Jednak z biegiem czasu zaczęłam doceniać zdecydowanie bardziej swoje osiągnięcia. Minęło już tyle lat, a żadnej zawodniczce nie udało się nawet zbliżyć do moich wyników.

Lata minęły, a te same problemy naszego narciarstwa pozostały?

To jest pytanie, które już od wielu lat zadaje mi wielu dziennikarzy i chyba nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Problemy były, są i będą, tylko ich skala będzie różna. Myślę, że głównym problemem jest to, że hierarchii dyscyplin, narciarstwo alpejskie jest w PZN-ie niestety na ostatnim miejscu. Prawdopodobnie też finansowanie nie jest w pełni zapewnione dla zawodników czy trenerów. Być może podłoże tego problemu znajduje się w systemie szkolenia? Wiem, że poczyniono starania o zmiany w szkoleniu na wszystkich etapach, ale czy już je wdrożono i przynoszą efekt? Jeszcze chyba tego za dobrze nie widać.

Katarzyna Karasińska ze złotym medalem Uniwersjady w Yabuli /fot. archiwum prywatne Katarzyny Karasińskiej/

Jak pani patrzy obecnie na politykę PZN-u to co pani myśli?

Nie chciałabym wypowiadać się na temat polityki PZN-u, bo tak naprawdę nie wiem jak ona jest i w jakim kierunku idzie. Mam styczność ze sportem młodzieżowym i tutaj wsparcie ze strony PZN-u jest jeszcze mniejsze. Poza tym nie „siedzę” w tym, więc też nie chcę się w tym temacie wypowiadać.

Czy w naszym narciarstwie alpejskim jest jednak jakiś potencjał?

Myślę, że jest. Zawsze był. Gdy widzę ile dzieci, młodzieży chce trenować narciarstwo to aż się serce śmieje. Jednak w końcu dochodzi do momentu, gdy trzeba wybrać między sportem, a nauką. Najczęściej wygrywa wówczas nauka. Pozostaje tylko garstka chcących osiągnąć poziom światowy i wtedy właśnie należy takimi zawodnikami odpowiednio pokierować i ukształtować.

Widzi pani nadzieję na lepsze czasy?

Nadzieja jest zawsze, ale nadzieją nie osiągnie się wyniku. Do tego potrzebni są zawodnicy, którzy swoje życie podporządkują narciarstwu. Muszą czuć wewnętrznie, że tego chcą i zaangażują się w to całym sobą, a skład trenerski stworzy im idealne warunki na osiągnięcie wyniku. Zawodnicy z trenerem muszą tworzyć jedność. Niezbędna jest między nimi dobra komunikacja i wzajemne zaufanie. Spełnienie tych wszystkich czynników daje rokowania na dobry wynik.


Katarzyna Karasińska. Najlepsza polska alpejka w XXI wieku. Slalomistka. Olimpijka z Turynu. W swoim debiucie na Igrzyskach zajęła 30. miejsce w slalomie. Ośmiokrotna uczestniczka mistrzostw świata. Najwyżej, bo na 16. miejscu, sklasyfikowana na mistrzostwach w Bormio w 2005 roku. Jedenaście razy wchodziła do czołowej „30” w Pucharze Świata. Sezon 2006/2007 ukończyła na 22. miejscu w klasyfikacji slalomistek. Trzykrotna medalistka, w tym dwukrotnie złota, Uniwersjady. Triumfatorka Pucharu Europy w sezonie 2004/2005.